Jak zauroczyć lorda - Ann Lethbridge - ebook

Jak zauroczyć lorda ebook

Ann Lethbridge

4,5

Opis

Lord Red Westram ma wkrótce poślubić bogatą sąsiadkę. Liczy, że dzięki temu uratuje zadłużony majątek. Niestety sprzedał przyszłemu teściowi egipski posążek, który okazał się falsyfikatem. Jeśli nie odda pieniędzy, zaręczyny zostaną zerwane. Podążając tropem fałszywego antyku, Red trafia do sklepu panny Harriet. Postanawiają razem odnaleźć oszusta, który naraził ich na straty finansowe i utratę dobrego imienia. Choć początkowo traktują się wrogo i obrzucają oskarżeniami, wspólny cel coraz bardziej ich jednoczy. A gdy Harriet składa Redowi bardzo niestosowną propozycję, nie jest zaszokowany, raczej zauroczony jej szczerością i odwagą. Już nie chce małżeństwa z rozsądku, pragnie kochać i być kochany…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 294

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Dobrze spędzony czas

Ostatnia część historii o rodzinie Westramów i najlepsza z nich.
00

Popularność




Ann Lethbridge

Jak zauroczyć lorda

Tłumaczenie:

Anna Pietraszewska

Rozdział pierwszy

– A zatem? Słucham, co masz na swoją obronę? – warknął poczerwieniały z oburzenia Josiah Featherstone. Jego skrzywiona mina nie wróżyła niczego dobrego.

Pan Featherstone, choć nie mógł się poszczycić tytułem, wywodził się ze starych książęcych oraz hrabiowskich rodów, zarówno po stronie matki jak i ojca. Poza tym, jako ziemianin, cieszył się ogromnymi wpływami w wytwornym towarzystwie.

W związku ze swoją uprzywilejowaną pozycją domagał się bezwzględnego posłuchu i szacunku od wszystkich, z którymi miał styczność.

Rozejrzawszy się bezradnie po imponującym, wyłożonym lnianą boazerią gabinecie, Redford zatrzymał wzrok na mahoniowym biurku i pozostałościach stłuczonego bibelotu. Głowa egipskiej bogini spoczywała na blacie obok reszty nieszczęsnej figurki. Nie było najmniejszych wątpliwości, że zamiast z litego złota wykonano ją z pozłacanego ołowiu.

– Doprawdy, nie wiem, co powiedzieć, sir – odezwał się zduszonym głosem. Szczerze wstrząśnięty, wciąż nie dowierzał własnym oczom. – Odsprzedałem ją panu w jak najlepszej wierze. Zapewniam, że mój ojciec był przekonany o jej autentyczności. Sądził, że ma do czynienia z prawdziwym artefaktem pochodzącym z jednego z egipskich grobowców.

Zachowaj go na czarną godzinę, chłopcze. Będzie jak znalazł, żeby wykaraskać cię z tarapatów.

Red wziął sobie te słowa do serca i zatrzymał posążek. Egipskie cacko było jedną z niewielu rzeczy, których nie upłynnił na spłatę piętrzących się rachunków, gdy przejął spadek.

Sprzedał statuetkę Featherstone’owi, który miał wkrótce zostać jego teściem, dopiero kiedy się okazało, że jego zmarły młodszy brat, Jonathan, zostawił go z górą niespłaconych długów. Co więcej, przez pewien czas miał na utrzymaniu wdowę po Jonathanie, Carrie, i dwie siostry, Marguerite oraz Petrę. Ich mężowie zginęli razem z Jonathanem. Zostali zabici przez oddział francuskich piechurów. Sądzono wówczas, że chodziło o jakiś idiotyczny zakład. Londyńska śmietanka rozprawiała o tym na rautach przez kilka tygodni. Jakiś czas później do Redforda dotarły wieści, że Jonathan i mąż Petry, Harry, ruszyli w pościg za Neville’em Saxbym, bo ten znęcał się nad Marguerite.

Kiedy Red poznał prawdę na temat owych tragicznych wypadków, poczuł się jak kompletny nieudacznik, który nie potrafi zadbać o interesy najbliższych. Jak mógł nie wiedzieć, co się dzieje w jego własnej rodzinie? I dlaczego siostra nie zwróciła się do niego o pomoc? Dał się zwieść Neville’owi jak ostatni naiwny. Poprzysiągł sobie, że już nigdy nie pozwoli się nikomu oszukać.

Postanowił wziąć byka za rogi i ożenić się wreszcie z Eugenie Featherstone. Ich małżeństwo zostało zaaranżowane przez rodziców, kiedy oboje byli jeszcze dziećmi. Korzystny mariaż miał połączyć rodziny oraz dwie sąsiadujące posiadłości. Jako że panna Featherstone była dziedziczką sporej fortuny, Greystoke’owie przede wszystkim zyskaliby finansowo i mogliby wreszcie podreperować mocno nadszarpnięty budżet. Red i jego ojciec od dawna usiłowali odrestaurować tytuł i majątek Westramów, po tym, jak piąty hrabia Westram, to jest dziadek Redforda, zostawił go w kompletnej ruinie. Niełatwo było powstrzymać spiralę długów, która towarzyszyła im niczym złowieszcze widmo od ponad dekady.

A teraz jeszcze i to… Kompletny blamaż i klęska…

– Nie potrafię tego wyjaśnić, sir – powtórzył na wszelki wypadek. – Byłem przekonany, że to oryginalna, starożytna figurka. Podobnie jak mój ojciec. – I pan, w chwili gdy ją pan ode mnie kupował… – Miał ochotę powiedzieć na głos, ale powstrzymał go przed tym zdrowy rozsądek.

Josiah machnął niecierpliwie ręką.

– Zwróć mi pieniądze, a uznamy sprawę za niebyłą – oznajmił łaskawie.

Westram wyprostował dumnie plecy.

– Naturalnie. Zrefunduję panu poniesione koszty – rzekł ze ściśniętym żołądkiem. Zdążył już wpompować całą sumę w renowację rodowej siedziby w Gloucestershire. Jak u licha zdobędzie tysiąc funtów? Sto, może dwieście jakoś by przebolał, ale tysiąc? Posiadłość w wymagała jeszcze wielu napraw. Nie mógł sobie pozwolić na wielkie wydatki. Ślub z Eugenie miał uzdrowić jego finanse i rozwiązać wszelkie doraźne problemy.

Ojciec kazał mu przyrzec, że nie pójdzie w ślady dziadka i nie ożeni się z miłości. To właśnie z powodu babki i jej zachcianek stary hrabia przepuścił fortunę, a po jej śmierci stał się wrakiem człowieka. Redford wyciągnął naukę i nie zamierzał powielać jego błędów. Uznał, że rozsądniej będzie wziąć przykład z ojca i wybrać małżeństwo z rozsądku. Przynajmniej będą z tego wymierne korzyści dla całej rodziny.

– Niestety w tej chwili nie dysponuję całą kwotą – dodał sztywno, spoglądając na Featherstone’a. – Ale zaraz po ślubie…

Josiah zacisnął szczękę i zmroził go wzrokiem.

– Zamierzasz mi zapłacić moimi własnymi pieniędzmi, Greystoke? Masz mnie za idiotę? Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, przy okazji zrobisz ze mnie pośmiewisko.

Redford poczuł, że zasycha mu w gardle. Featherstone słynął z tego, że ma głowę do interesów i wielce sobie ceni swoją reputację. Nie ścierpiałby, gdyby publicznie uznano, że został wystrychnięty na dudka.

– Nie dojdzie do tego, bo nie mam zamiaru o tym rozpowiadać. W grę wchodzi także mój honor oraz dobre imię mojej rodziny.

Josiah zmarszczył brwi.

– Odłożymy sprawę ślubu do czasu, aż dług zostanie uregulowany – oświadczył po namyśle.

Red oniemiał ze zdumienia. I oburzenia.

– Chyba nie posądza mnie pan o to, że oszukałem pana z rozmysłem?

– Z rozmysłem czy nie, dla mnie to akurat żadna różnica – skrzywił się z niesmakiem Featherstone. – Wyszedłem kiepsko na tej transakcji, a nie zwykłem wyrzucać pieniędzy w błoto. Jestem poszkodowany, więc mam prawo domagać się zadośćuczynienia. A może wolisz, bym uznał, że jesteś niewiele lepszy od dziadka hulaki? W końcu jabłko zwykle pada niedaleko od jabłoni…

Stary bufon, pomyślał z niechęcią Redford. Oskarżenie nie dość że obraźliwe, było także bezpodstawne. Owszem, miał na swoim koncie kilka młodzieńczych wybryków, a w czasach studenckich, zanim formalnie oświadczył się Eugenie, sypiał z innymi kobietami, ale w porównaniu z dziadkiem wiódł iście przykładny żywot i prowadził się bez zarzutu.

Czyżby ojciec wiedział, że figurka jest podrobiona? Chryste, miał nadzieję, że nie.

– Jak mówiłem, zwrócę panu należność, ale potrzebuję czasu, żeby zebrać środki…

– Dobrze. Wrócimy do rozmowy za tydzień. A gdy spłacisz należność, ogłosimy twoje zaręczyny z Eugenie.

Mieli oficjalnie świętować tę okazję dwa lata temu, ale ze względu na śmierć w rodzinie Featherstone’ów uroczystość została odłożona na później. Mimo to jeszcze przed chwilą Red był przekonany, że praktycznie jedną nogą stoi już przed ołtarzem.

Do diaska, zgrzytnął zębami. Załatwienie pożyczki zajmie mu znacznie więcej czasu.

– Potrzebuję co najmniej dwóch tygodni.

– Niech ci będzie – zgodził się niechętnie Featherstone. – Dwa tygodnie i ani dnia dłużej.

Jego wielce urażony ton zaczynał działać Redfordowi na nerwy.

– Czy Eugenie wie o całej sprawie? – zapytał z niepokojem. Jego narzeczona była bardzo zasadnicza. Podchodziła niezwykle poważnie do wszelkich konwenansów i nie znosiła skandali, a nazwisko Featherstone oraz dobre imię rodziny stanowiły dla niej kwestię najwyższej wagi. Miał szczęście, że nie zerwała zaręczyn, kiedy jego rodzeństwo stało się przedmiotem niewybrednych plotek i spekulacji. Najpierw śmierć brata i szwagrów a potem szalony pomysł sióstr, które raptem postanowiły zająć się handlem i otworzyły sklep.

– Owszem, wie – odpowiedział Josiah. – To właśnie ona odkryła, że ten przeklęty posążek jest podrobiony, kiedy nieopatrznie upuściła go na ziemię. Jest równie poruszona jak ja. Może nawet bardziej.

– Mogę z nią porozmawiać?

– Rozmawiaj, jeśli chcesz. Wolna wola. Widzimy się za dwa tygodnie, pamiętaj.

Nawet gdybym chciał, raczej trudno by mi było o tym zapomnieć. Red skrzywił się w duchu i wyszedł na korytarz.

Nie musiał daleko szukać. Natknął się na pannę Featherstone tuż za drzwiami. Zdaje się, że tkwiła tam od dłuższego czasu. Była wyraźnie podenerwowana i rozdrażniona. Wysoka i szczupła, by nie powiedzieć chuda, czasem wyglądała jak tyczka, zwłaszcza gdy stała sztywno wyprostowana.

– Genie, moja droga, nawet nie wiesz jak mi przykro – powiedział, biorąc ją za rękę. Jej dłoń była zimna i wiotka. Zabrała ją niemal natychmiast i spojrzała na niego z wyrzutem.

– Jestem naprawdę wstrząśnięta, Westram.

– Chyba nie wierzysz, że próbowałem celowo oszukać twojego ojca? Znasz mnie przecież. Wiesz, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobił.

Odwróciła wzrok.

– Sama już nie wiem, co o tym sądzić. Papa okropnie się zirytował. Jest urażony do żywego.

Red odruchowo wyprostował plecy. Oczekiwał od niej odrobiny wsparcia, albo przynajmniej nieco więcej zrozumienia. W końcu niebawem miała zostać jego żoną i towarzyszką życia. Cóż, widać wymagał zbyt wiele. Nie byli jeszcze po ślubie, a Eugenie nigdy nie sprzeciwiłaby się ojcu pod jego własnym dachem.

– Mam szczery zamiar zwrócić mu całą należność – uspokoił ją z uśmiechem.

– Wiem, słyszałam – odparła, skinąwszy w stronę gabinetu Featherstone’a. – Tak czy inaczej, przyznasz, że to wyjątkowo… niefortunna sytuacja.

Niefortunna. Nie cierpiał tego słowa. Zwłaszcza w jej ustach. Używała go stanowczo zbyt często, jak na jego gust. Powiedziała dokładnie to samo, kiedy jego siostry zostały wdowami, a potem zaczęły uczciwie zarabiać na własne utrzymanie. A teraz w dodatku spoglądała na niego, jakby to on był wszystkiemu winien. Poczuł się nieswojo, a przecież nie zrobił nic złego. Szczerze mówiąc, miał dość tej rozmowy.

– Ojciec postanowił też wstrzymać plany związane z naszym weselem – dodała niezadowolona.

Więc to dlatego jest taka niepocieszona. Biedactwo. Ślub był już przekładany co najmniej kilka razy. Początkowo z powodu jego nieuporządkowanych finansów, potem ze względu na żałobę w jej rodzinie. Nic dziwnego, że czuje się zawiedziona. On także się niecierpliwił. Sądził, że pokonali wszystkie przeszkody i niebawem zabierze ją do domu jako żonę. Nie tylko ze względu na jej posag, który niewątpliwie rozwiąże jego problemy. Przede wszystkim zależało mu na tym, żeby mógł wreszcie wypełnić swoją najważniejszą życiową powinność i sprowadzić na świat potomstwo. Greystoke’owie potrzebowali dziedzica.

– Nie martw się. To tylko chwilowe opóźnienie.

– Mam nadzieję. – Zadarła głowę i popatrzyła na niego wyniośle. Z miną królowej, która raczyła zaszczycić przelotnym spojrzeniem poddanych. Robiła to nieustannie, ale tłumaczył sobie, że to tylko zwykła maniera, którą należy zignorować. – Zbyt wiele było ostatnio skandali wokół twojej rodziny. Najpierw brat i szwagrowie. Potem siostry. Zastanawiam się, czy nie powinnam zacząć się martwić, że ucierpi na tym także moja własna reputacja.

Na litość boską, zżymał się w duchu. Szanował jej wygórowane standardy, ale tym razem przesadziła. Miał ochotę powiedzieć na głos, co myśli o jej obawach. Na szczęście nauczył się trzymać emocje na wodzy. Zwykle nad sobą panował, choć czasem nie było to łatwe. Tak jak teraz. Może nie wypadało tak surowo jej oceniać. Koniec końców, nie miała pojęcia, dlaczego jego brat i szwagrowie poszli na wojnę. Nie wyjawił jej prawdy, bo nie była jeszcze pełnoprawnym członkiem rodziny Greystoke’ów.

– Moim siostrom można tylko pozazdrościć. Za drugim razem trafiły znacznie lepiej niż za pierwszym. Obie zrobiły świetną partię. Im nowym mężom nie da się niczego zarzucić. Chyba nie zaprzeczysz? A cała reszta to zamierzchła przeszłość.

– No, tak, oczywiście masz rację – przytaknęła łaskawie. – Tym niemniej jestem zdania, że nie należy wywoływać wilka z lasu. Wiesz przecież, jak wymagające jest wytworne towarzystwo. Wystarczy cień nowego skandalu, by ludzie znów wzięli was na języki. Niektórzy wprost uwielbiają rozpamiętywać i wypominać innym stare grzechy.

Przyganiał kocioł garnkowi…

– Bez obaw – rzekł, zaciskając szczękę. – Nie będzie żadnego skandalu.

– Bardzo mnie to cieszy. Bądź zdrów i do zobaczenia wkrótce. – Skinęła na lokaja, który odprowadził go do drzwi.

Niech to wszyscy diabli! Zamierzał odszukać łotra, który sprzedał ojcu fałszywy artefakt i należycie go za to ukarać. Tylko w ten sposób zdoła udobruchać Featherstone’a i jego córkę.

Harriet podśpiewywała pod nosem, wycierając kurze na półce z porcelaną. Miała dziś wyjątkowo udany dzień. Sklep odwiedziło więcej osób niż zwykle. Interes powoli się rozkręcał. Jeśli zadowoleni klienci zaczną polecać ją znajomym, może niebawem będzie mogła przestać się martwić o pieniądze.

Przejęcie i utrzymanie rodzinnego interesu kosztowało ją sporo nerwów i wyrzeczeń. Porzuciła wygórowane ambicje ojca o sprzedaży rzadkich antyków i zajęła się handlem niedrogimi pamiątkami oraz bibelotami. Zamiast na drogie artefakty, na które mało kto mógł sobie pozwolić, postawiła na wysoką jakość i przystępne ceny. Nie zamierzała, tak jak niegdyś papa, żyć na kredyt. Skupowała wyłącznie to, za co od ręki mogła zapłacić.

Usłyszawszy przyczepiony do drzwi dzwonek, odwróciła się z przyklejonym do ust zawodowym uśmiechem.

– Mama? Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie. Miałaś wrócić za godzinę.

Drobniutka i wątła, z kasztanowymi włosami i orzechowymi oczami, matka przypominała jej zawsze strzyżyka. Ona sama była ciemnooką brunetką. Gdyby ktoś chciał ją przyrównać do ptaka, uznałby ją raczej za wronę, choć ojciec twierdził, że jest uderzająco podobna do siostry dziadka, czyli do ciotki Maud.

Ciotki, której nigdy nie widziała na oczy. Podobnie jak reszty rodziny ojca. Papa urodził się jako trzeci w kolejności syn admirała lorda Godfreya i zgodnie z tradycją miał wstąpić do marynarki. Tak się jednak złożyło, że podczas studiów odkrył w sobie pasję do antyku i archeologii. Pewnego dnia zwyczajnie wsiadł na statek i popłynął na Daleki Wschód. Dziadek nie był z tego zadowolony, a kiedy po powrocie papa na dobitkę popełnił mezalians, żeniąc się z córką sklepikarza z Bond Street, miarka się przebrała. Został wydziedziczony. Od tamtej pory krewni nie chcieli mieć z nim więcej nic wspólnego.

Na swoje nieszczęście ojciec nie miał głowy do interesów. Kiedy po śmierci teścia odziedziczył jego sklep z antykami, w krótkim czasie doprowadził go do ruiny. Po serii chybionych inwestycji mocno się zadłużył i koniec końców wraz z żoną i córką spędził kilka miesięcy w więzieniu dla dłużników. Potem był zmuszony sprzedać interes ze znaczną stratą. Wprawdzie otworzył kolejny, ale znacznie mniejszy i w znacznie mniej renomowanej części miasta.

Harriet do tej pory wzdragała się na wspomnienie okropnego miejsca, w którym trzymano ich pod kluczem. Na samą myśl o celi w King’s Bench wciąż wzbierały w niej gniew i strach. Długo była wpatrzona w ojca jak w obraz. Wierzyła, że jest nieomylny. Do czasu, aż dowiedziała się, że wydał mnóstwo pieniędzy na rzekome zabytkowe przedmioty prosto z Wersalu. Mama błagała go, żeby nie kupował kota w worku. Miała rację. Kiedy zamówiony towar dotarł na miejsce, okazał się marnej jakości imitacją prawdziwych dzieł sztuki. Gdyby papa posłuchał żony, nie wylądowaliby w więzieniu.

Matka jak zwykle wszystko mu wybaczyła. Harriet miała z tym znacznie większy kłopot. Za bardzo się na nim zawiodła. Stracił w jej oczach tak wiele, że już nigdy nie potrafiła spojrzeć na niego tak jak kiedyś. Nie ufała ani jemu, ani jego decyzjom.

Gdy zachorował, zajęła się prowadzeniem sklepu. Obiecała sobie, że nie popełni tych samych błędów co ojciec i nie dopuści do tego, by rodzina znów znalazła się na skaju bankructwa. Jego śmierć była dla niej prawdziwym szokiem. Nie przypuszczała, że w tak młodym wieku straci rodzica. Nie była na to gotowa. Żałowała, że nie zdążyła z nim szczerze porozmawiać. I nie powiedziała mu, że nie czuje do niego żalu. Skłamałaby, bo nadal miała mu za złe, że naraził ich na takie upokorzenia, ale przynajmniej byłoby mu lżej i odszedłby z tego świata ze spokojem.

Przyrzekła też sobie, że nigdy nie pozwoli, by o jej losie decydował jakikolwiek mężczyzna.

Okazało się, że ma prawdziwą smykałkę do wynajdywania niespotykanych dzieł sztuki. Dzięki wrodzonemu talentowi udało jej się wyprowadzić interes z tarapatów.

Matka podeszła do jednej z półek i spojrzała niepewnie na cynowy kubek z uchem w kształcie fallusa.

– Co to właściwie jest? – zapytała, przechylając głowę to na prawo, to na lewo. Ostatnio mocno pogorszył jej się wzrok.

– Kufel do piwa.

– Kufel do piwa, mówisz? Hm, dziwaczny. Nie zgadniesz, czego się dziś dowiedziałam od pani Beasley.

Pani Beasley była żoną szewca, którego zakład mieścił się tuż obok. Matka spotykała się z nią raz w tygodniu na podwieczorek i ploteczki. Jako że szewcowa słynęła ze swoich rzekomych nadprzyrodzonych zdolności, po wypiciu herbaty wróżyła znajomym z fusów. Zawsze i bez wyjątku. Był to swego rodzaju rytuał.

Harriet stłumiła uśmiech.

– Jeśli ci powiedziała, że niebawem los się do nas uśmiechnie, to bardzo chętnie o tym posłucham.

– Nie idzie mi o to, co zobaczyła w fusach, chociaż o tym też zamierzam z tobą pomówić. Nie w tym rzecz, skarbie. Rozchodzi się o rabunki.

– Rabunki? – powtórzyła z niepokojem Harriet.

– Tak. W ciągu zaledwie tygodnia splądrowano trzy okoliczne sklepy. Nie więcej niż milę od nas. Ludzie mówią, że to sprawka zorganizowanej bandy rabusiów.

– Chcesz powiedzieć, że w mieście grasuje szajka złodziei?

Pani Godfrey skinęła energicznie głową.

– Niestety. Na to wygląda. Pani Beasley powiada, że w sprawę zaangażowało się kilku konstabli. Ponoć większość sklepikarzy postanowiła przedsięwziąć stosowne środki ostrożności.

– Stosowne, to znaczy jakie?

– Jubiler najął paru rosłych mężczyzn, żeby trzymali w nocy wartę pod drzwiami, a pani Beasley kazała zainstalować dodatkowe zamki w drzwiach. Wszyscy jej znajomi zrobili albo właśnie robią dokładnie to samo.

– Nasze zamki są wystarczająco solidne – stwierdziła Harriet. – Poza tym wątpię, żeby chcieli nas obrabować. Nie mamy wielu rzeczy, które zainteresowałyby złodziei. – Przedmioty wystawione na wystawie były warte nie więcej niż dwa pensy, a resztę bardziej wartościowych przedmiotów zamykały na noc w sejfie na górze. Sejf okazał się jedną z bardziej praktycznych i udanych inwestycji papy.

– Skąd ta pewność? – zaoponowała matka. – Złodzieje nigdy nie byli w środku, więc nie wiedzą, co mamy w sklepie, ani tym bardziej, ile to jest warte. Mogą się tu włamać w środku nocy i zamordować nas we śnie. Nie zapominaj, że nie ma tu żadnego mężczyzny, który mógłby nas obronić przed zbójami.

– Chcesz, żebyśmy wynajęły kogoś do pomocy? Nie stać nas na wartownika. Ledwo radzimy sobie z czynszem.

– A kto mówi o wartowniku? Na co nam zwykły najemnik i jego wątpliwa lojalność? Gdybyś miała męża, to co innego.

A ta znowu swoje, pomyślała z rozdrażnieniem Harriet. Matka ostatnio zrobiła się nieznośna. Bez przerwy namawiała ją do zamążpójścia. Jakby mąż miał rozwiązać wszystkie ich problemy, a nie przysporzyć im nowych, jeszcze większych kłopotów.

– W fusach dało się wyczytać, że mogę wkrótce zostać babcią, kochanie – rozmarzyła się pani Godfrey. – Gdybyś tylko zechciała mnie posłuchać i zwrócić się do dziadka. Najwyższa pora, żebyś go poznała, nie uważasz?

– Mamo, błagam cię…

– Pamiętasz, twój ojciec ciągle powtarzał, że zasługujesz na debiut na salonach. Trzeba się o to postarać jak najszybciej. Nie ma sensu zwlekać. Jeszcze chwila i będzie za późno. Nie robisz się przecież coraz młodsza.

Harriet wypuściła głośno powietrze.

Ojciec miał dobre chęci, ale był niepoprawnym marzycielem. Wierzył naiwnie, że wystarczy poprosić, a rodzina przyjmie go z powrotem z otwartymi ramionami. Harriet nie była aż tak wielką optymistką. Dziadkowie owszem, pewnie wzięliby ją pod swoje skrzydła, ale na pewno nigdy nie zaakceptowaliby jej matki. Jak większość arystokratów byli nieuleczalnymi snobami.

Mama była zacną i życzliwą kobietą o wielkim sercu. Harriet za nic by jej nie porzuciła. Zwłaszcza po to, żeby zaistnieć w tak zwanym wytwornym towarzystwie, które gardziło ludźmi z pospólstwa, czyli takimi jak one.

– Już jest na to za późno – powiedziała z zaskakującym spokojem. – Mam dwadzieścia cztery lata. Od dawna jestem za stara na debiutantkę. Poza tym jakoś nie pragnę obracać się w wyższych sferach. Niczego mi w życiu nie brakuje. Sklep wreszcie zaczął dobrze prosperować. Jeśli tak dalej pójdzie, niebawem wykupimy go na własność i będziemy zabezpieczone do końca życia. Przestaniemy się wreszcie zamartwiać, że właściciel kamienicy znów podniesie nam czynsz, dodała w duchu.

– Pleciesz. Chodzisz po świecie zaledwie ćwierć wieku, a mówisz o sobie, jakbyś była sędziwą staruszką. Musisz wyjść za mąż i basta. Oczywiście za kogoś, kogo zaaprobowałby twój ojciec. Może poznałabyś kogoś odpowiedniego, gdybyśmy przeniosły się na Bond Street.

Nie wiedzieć czemu matka wbiła sobie do głowy, że wpływowi arystokraci będą padać jej do stóp, gdy tylko zacznie pokazywać się w miejscach, w których łatwo się na nich natknąć.

Marne szanse. Wysoko postawieni dżentelmeni coraz częściej robili u nich zakupy, ale jak dotąd żaden nie zwrócił na nią uwagi. Jej zresztą też żaden z nich nie wpadł w oko.

Jedyny mężczyzna, który się nią zainteresował i na którym, jak jej się wydawało, mogła polegać, dość szybko oznajmił, że ma wielkie plany, które zamierza zrealizować zaraz po tym, jak się z nią ożeni. Owe plany dotyczyły rzecz jasna jej sklepu, nad którym po ślubie przejąłby całkowitą kontrolę. Tym sposobem Harriet dowiedziała się, że bynajmniej nie chodziło o nią. Zależało mu wyłącznie na jej rodzinnym interesie. Miał czelność oświadczyć bez ogródek, że chce przekształcić go w zakład rzeźniczy i że zamiast idiotycznych pamiątek i bibelotów będzie sprzedawał w nim mięso oraz wędliny.

Harriet bardzo przeżyła ten miłosny zawód. Poczuła się jak kompletna idiotka. Po tym smutnym doświadczeniu uznała, że prawdopodobnie znacznie lepiej jej będzie bez męża. Miałaby pozwolić, żeby jakiś zachłanny łajdak położył łapę na jej ciężko zarobionych pieniądzach? Za nic w świecie.

Jeśli zatęskni za męskim towarzystwem i najdzie ją ochota, by zaznać cielesnych rozkoszy, zawsze może znaleźć sobie kochanka.

– Napisz wreszcie do dziadka, skarbie – upierała się matka. – Admirał lord Godfrey na pewno chciałby znaleźć dla ciebie dobrą partię.

– Wątpię. I nie widzę potrzeby, by do niego pisać, mamo. Proszę cię, nie wspominaj o nim więcej.

– Mam nadzieję, że któregoś dnia pójdziesz po rozum do głowy i zaczniesz wreszcie słuchać moich rad – westchnęła pani Godfrey.

Córka posłała jej uśmiech.

– Kto wie, może kiedyś sprawię ci niespodziankę. Ale nie obiecuj sobie zbyt wiele.

– Jesteś niemożliwa, Harriet. Zaraz zamykasz. Pójdę zająć się kolacją. Nie siedź za długo.

– Dobrze, mamo.

Matka przytuliła ją przelotnie i zniknęła za kotarą, za którą znajdowały się schody do ich mieszkania na piętrze.

Sprawa włamań była niepokojąca, ale niewiele można było zrobić, żeby temu zaradzić. Pozostawało mieć nadzieję, że rabusie nie obiorą sobie za cel ich sklepu.

Usłyszawszy dzwonek przy drzwiach, Harriet podniosła wzrok na nowego klienta.

Okazał się nim wysoki, barczysty dżentelmen o szmaragdowo zielonych oczach i przenikliwym spojrzeniu. Gdy zdjął kapelusz i odsłonił starannie ufryzowane ciemnokasztanowe włosy, z wrażenia serce zatrzymało jej się w piersi.

Pomyślała, że ma przed sobą najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek dane jej było oglądać. Natychmiast zaschło jej w gardle, jakby nawdychała się kurzu. Przełknęła nerwowo ślinę i od stóp do głów oblała się gorącem.

Wstrząśnięta swoją gwałtowną reakcją, na wszelki wypadek odwróciła się, żeby przetrzeć jedną z nieskazitelnie czystych półek.

Była niemożliwie spięta. Miała wrażenie, że czuje każdy nerw i każdą komórkę własnego ciała. Czuła też za plecami jego bliską obecność, kiedy przechadzał się niespiesznie dookoła i rozglądał po sklepie.

Ręka trzęsła jej się tak bardzo, że upuściła szmatkę, którą czyściła uparcie jeden z bibelotów. Schyliła się, żeby ją podnieść i uderzyła głową o ramię, które wyciągnęło się odruchowo, by jej pomóc.

Przeszył ją niezrozumiały dreszcz, a co gorsza jej policzki pokryły się szkarłatnym rumieńcem. Wyprostowała się zbyt gwałtownie i zachwiała na nogach, a na koniec narobiła sobie wstydu, wywracając z hukiem kosz na parasole.

– Pani pozwoli – odezwał się niesamowicie głęboki męski głos o nieskazitelnej dykcji i aksamitnej barwie. Jeden z tych głosów, których chciałoby się słuchać na okrągło. Całymi dniami. – Proszę – powiedział i podniósł z ziemi ściereczkę.

Wlepiła wzrok w jego wyciągniętą dłoń, jakby raptem odebrało jej mowę. Nie ruszyła się ani nie odezwała, więc chwycił ją lekko za nadgarstek i włożył jej szmatkę do ręki.

Harriet zacisnęła na niej palce, przyglądając mu się z osłupieniem, gdy odstawiał na miejsce przewrócony stojak oraz jego zawartość. Poruszał się z niesamowitą gracją. Nie mogła oderwać od niego wzroku, a gdy posłał jej czarujący uśmiech, ugięły się pod nią kolana.

– Najmocniej przepraszam. Nie chciałem pani wystraszyć.

Co się ze mną dzieje? – pomyślała, na próżno próbując się otrząsnąć. Co za kompromitacja! Gapię się na niego jak na przybysza z innej planety. Uznał mnie pewnie za kompletną idiotkę. Cóż, nawet jeśli, to raczej bez znaczenia. Dopiero teraz przyjrzała się uważniej jego odzieniu. Wytworne ubranie i równie wytworne maniery świadczyły o tym, że miała do czynienia z przedstawicielem wyższych sfer i bywalcem najlepszych klubów w mieście. Ludzie jego pokroju robili zakupy wyłącznie przy Bond Street, a to znaczyło, że jaśnie pan prawdopodobnie zabłądził i wstąpił do jej sklepiku tylko po to, żeby zapytać o drogę.

– W czym mogę… – odchrząknęła i zaczęła od nowa. – Czym mogę panu służyć?

Zacisnął wargi jakby miał ochotę zgrzytnąć zębami. Nie wyglądał już tak sympatycznie jak przed chwilą.

– Szukam właściciela tego przybytku – oznajmił oficjalnie, po czym skinął w stronę plakietki z nazwiskiem, która wisiała nad jej głową. – Niejakiego pana H. J. Godfreya.

Zmroził ją jego lodowaty ton, ale zapewne właśnie o to mu chodziło. Czemu, na litość boską, ktoś taki jak on szukał jej ojca? Czego mógł od niego chcieć? Sądząc po jego mało przyjaznym nastawieniu, raczej nie było to nic dobrego.

– Przykro mi, sir, ale pan Godfrey zmarł w zeszłym roku – poinformowała najspokojniej, jak umiała.

– Rozumiem – odparł, jeszcze raz spoglądając w stronę szyldu. – W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak rozmówić się z jego synem.

„Godfrey i syn” Ojciec zamówił ów szyld, jeszcze zanim przyszła na świat. Miał nadzieję, że doczeka się męskiego potomka.

– Obawiam się, że to niemożliwe. Jestem jego córką, a zarazem jedynym dzieckiem i spadkobierczynią. Będzie pan musiał zadowolić się rozmową ze mną.

Spojrzał na nią, jakby raptem wyrosły jej rogi.

– To pani jest właścicielką sklepu?

– Owszem. – Nie pojmowała, czemu jest tym taki zszokowany. Czyżby uważał, że robienie interesów z kobietą uwłacza jego godności?

W odpowiedzi rzucił na ladę czarną atłasową torbę.

– Chciałbym zwrócić rzecz, którą tu nabyłem. Zostałem oszukany i stanowczo żądam zwrotu kosztów.

Zmarszczyła brwi. Była pewna, że nigdy niczego mu nie sprzedała. Zapamiętałaby go, gdyby się wcześniej spotkali.

– Wolno spytać, co to za rzecz?

Kiedy wszedł do środka, a panna Godfrey podniosła na niego wzrok, Red wziął ją za ekspedientkę. I choć był rozeźlony do białości, nie mógł nie zauważyć, że jest uderzająco ładna. Miała ogromne błyszczące oczy, lśniące ciemne włosy i urocze rumieńce na policzkach. Gdy się okazało, że stoi przed nim właścicielka tego, pożal się Boże sklepu, był niemile zaskoczony. Wolałby załatwić tę przykrą sprawę z mężczyzną.

Cóż, mówi się trudno, pomyślał, wysypując na blat zawartość aksamitnego woreczka. Jak mus, to mus.

Spojrzała na szczątki figurki i zmarszczyła czoło.

– Kopia posążka egipskiego bóstwa – odezwała się, obracając w palcach jej największy fragment.

Miała bardzo zgrabne smukle dłonie, które od razu przykuwały uwagę.

– Upuścił ją pan i stłukła się? Niestety nie sprzedaję takich posążków, więc nie mogę go wymienić na nowy egzemplarz. Musiał ją pan kupić gdzie indziej.

Jej lekki, melodyjny głos był bardzo przyjemny dla ucha. I zaskakująco subtelny. W tej części Londynu nieczęsto spotykało się tak elokwentne kobiety. Jej ojciec był wprawdzie tylko antykwariuszem, lecz panna Godfrey odebrała wyjątkowo staranne wykształcenie. Antykwariuszem? Dobre sobie. Raczej szarlatanem żerującym na naiwności tudzież ignorancji swoich klientów. Piękne oczy jego córki nie odwiodą go od tego, po co tu przyszedł. A przyszedł po to, żeby słusznie domagać się zadośćuczynienia.

Uniosła głowę i popatrzyła na niego z uroczym uśmiechem.

Redford na moment zapomniał języka w gębie. Wpatrywał się w nią jak zaczarowany, nie mogąc zebrać myśli. Uśmiech rozświetlił całą jej twarz i podkreślił blask niesamowitych, inteligentnych oczu. Dopiero teraz zauważył, że są ciemnoniebieskie, a nie, jak mu się z początku wydawało, ciemnobrązowe.

– Ręczę, że się nie pomyliłem – stwierdził stanowczo, gdy w końcu wziął się w garść. – Jestem pewien, że ten rzekomy artefakt został zakupiony w tym sklepie. Jeśli nie zwróci mi pani pieniędzy, może pani być pewna, że każę ją aresztować za oszustwo.

Wzdrygnęła się i zacisnęła dłonie na blacie, jakby potrzebowała oparcia. Miał ochotę zaproponować, żeby wsparła się na nim, ale uznał, że nie pora na kurtuazję. To on był poszkodowaną stroną w tym sporze. I nie da się zwieść aktorskim sztuczkom zwykłej szachrajki.

Oderwała wzrok od szczątków figurki i spojrzała mu w twarz. Zadrżała jej warga, ale po chwili wyprostowała plecy i zaczerpnęła głęboko tchu.

– Może pan okazać dowód zakupu? – zapytała zaczepnie, krzyżując ramiona.

Wierzyć się nie chce! Miała czelność posądzać go o kłamstwo! Ostatnio bez przerwy ktoś bezkarnie kwestionował jego honor, a on znosił tego rodzaju impertynencje z coraz większym trudem. Na myśl o nieprzyjemnej rozmowie z Eugenie i Featherstone’em do tej pory zalewała go krew. Nie musiałby cierpieć takich upokorzeń, gdyby nie machlojki ojca tej kobiety.

Zacisnął dłonie w pięści, żeby zapanować nad furią. Po spotkaniu z przyszłym teściem poszedł wprost do klubu Jacksona, żeby dać upust emocjom. Lepsze boksowanie ze sparing partnerem, niż wszczynanie bójek na ulicy. Zwyczajnie musiał komuś porządnie przyłożyć, inaczej jeszcze długo by się nie uspokoił. Kłopot w tym, że kiedy zaczął, nie potrafił skończyć. Tłukł bogu ducha winnego przeciwnika bez opamiętania przez co najmniej kwadrans, aż do akcji wkroczył instruktor. Kto wie, jak by się to skończyło, gdyby siłą nie odciągnął go na bok.

Wyjął z toby pokwitowanie, które znalazł w rzeczach ojca i położył je na ladzie.

– Proszę bardzo, oto dowód – rzekł nieprzyjaźnie, uderzając palcem w nieco wymięty papier. – Podpisany „H Godfrey”, czyli przez pani ojca, albo przez panią – dorzucił z satysfakcją.

– Z całą pewnością nie przeze mnie. – Gdy podniosła kwitek, trzęsły jej się palce. Była o wiele bardziej zdenerwowana, niż dawała po sobie poznać. – Sprawdzę, czy jest autentyczny.

Posłał jej mordercze spojrzenie. Sugestia, że spreparował fałszywy paragon nie dość, że obraźliwa, była zwyczajnie niedorzeczna.

Przeszła na drugą stronę kontuaru i schyliła się, żeby wyjąć spod niego ogromną książkę rachunkową.

Red przyglądał się zafascynowany jej zmysłowym kształtom. Poruszała się z wrodzonym wdziękiem i niezwykłą gracją. Była znacznie niższa od niego, ale sporo wyższa od większości kobiet.

– Jeżeli mój ojciec rzeczywiście sprzedał panu ten przedmiot, transakcja będzie odnotowana w tym rejestrze – oznajmiła, otwierając gruby tom na blacie.

– Jeżeli?! – powtórzył podniesionym głosem. – Raczy pani żartować. Niedomaga pani na oczy? Na pokwitowaniu widnieje nazwa sklepu oraz podpis pani ojca. Zaraz pewnie usłyszę, że został sfałszowany? Jeśli nie podpisał tego pan Godfrey, to kto?

Skrzywiła się, jakby ją uszczypnął.

– Owszem wygląda to na podpis mojego ojca, ale to jeszcze nie powód, żeby na mnie wrzeszczeć.

– Nie mam zwyczaju wrzeszczeć, droga pani – oznajmił rozjuszonym szeptem. – Ale gdybym istotnie wrzeszczał, ręczę, że usłyszałaby mnie cała ulica z przyległościami.

Uniosła brwi i bezwiednie rozchyliła wargi. Były wyjątkowo całuśne, karminowe i kusząco miękkie. Też coś. Odepchnął od siebie tę natrętną myśl. Nie pora zachwycać się jej urodą.

– Niewykluczone, że paragon został podrobiony – zauważyła spokojnie. – Tak samo jak figurka.

Więc taką przyjęła strategię. Nic z tego, paniusiu, nie ze mną te sztuczki.

– Trele-morele. Powtarzam, ta żałosna atrapa pochodzi z tego sklepu. I wie to pani równie dobrze, jak ja. Poza tym pani ojciec mógł zwyczajnie nie wpisać transakcji do rejestru. Jaką mamy gwarancję, że to zrobił?

Zerknęła ponownie na kwit.

– Listopad 1802 – wymamrotała do samej siebie, po czym otworzyła księgę i zaczęła przewracać kartki, aż znalazła właściwą stronę.

Przesunąwszy palcem po kolumnach cyfr, zamyśliła się i zmarszczyła brwi.

– Nie bardzo rozumiem, o co w tym chodzi.

Red przeciągnął rejestr po blacie i obrócił w swoją stronę. Wpisu dokonano tym samym charakterem pisma, którym wypisano dowód zakupu.

– „Posążek Izydy, jedna sztuka, sprzedano hrabiemu Westramowi za sumę tysiąca gwinei” – odczytał na głos. – Jak pani widzi, miałem rację. – Zabrał rachunek i włożył go z powrotem do kieszeni.

Pochyliła się nad księgą, niechcący podsuwając mu pod nos ponętny widok swoich piersi wciśniętych w skromny dekolt.

Chryste, co też mi chodzi po głowie, złajał się w duchu. Jestem przecież zaręczony. A raczej będę, jeśli uda mi się załatwić pomyślnie tę sprawę.

Zmusił się, by przenieść wzrok z powrotem na rejestr. Panna Godfrey wskazywała wpis, który uwieczniono w księdze tuż przed transakcją z jego ojcem. Wpis dotyczył tej samej figurki.

– Zdaje się, że papa odkupił ją od kogoś innego.

– To chyba raczej nic dziwnego, prawda?

– Nie, nic w tym dziwnego, ale proszę spojrzeć na datę i na kwoty. Obie notatki sporządzono tego samego dnia. Ojciec zapłacił za figurkę dziewięćset osiemdziesiąt pięć gwinei, a zaraz potem odsprzedał ją za tysiąc. Wszystko wskazuje na to, że posłużył niejakiemu Maxwellowi Clarkowi za pośrednika i otrzymał za to jedynie niewielką prowizję. To ów Maxwell Clark jest oszustem, nie mój ojciec, i u niego powinien pan dochodzić swoich praw. Niestety nie wiem, kto to jest ani gdzie go szukać. Nigdy o nim nie słyszałam.

Odsunął się jak rażony piorunem. Z pewnością nie można jej było odmówić tupetu.

– O nie, moja pani. Nic z tego. Nie pozbędzie się mnie pani tak łatwo. Nie obchodzi mnie, z kim robił interesy pani ojciec. To on poręczył za towar, który okazał się bublem. Nie ja, lecz pani powinna domagać się zwrotu pieniędzy od owego Maxwella. Poza tym jaką mogę mieć pewność, że pani papa nie był z nim w zmowie?

Jej oczy zrobiły się okrągłe jak spodki.

I tu cię mam, gołąbeczko, pomyślał zadowolony z siebie. Był pewien, że za chwilę odda mu całą należność i jego życie znów wróci do normy. Ożeni się wreszcie z Eugenie i będzie mógł zrealizować resztę swoich śmiałych planów na przyszłość.

Panna Godfrey opadła ciężko na pobliski stołek i popatrzyła na niego, kręcąc głową.

– Nawet jeśli istotnie tak było, nie możemy zwrócić panu poniesionych kosztów. Nie dysponujemy taką kwotą.

– My, czyli kto?

– Ja i moja matka. Proszę się rozejrzeć. Cały nasz towar nie jest wart tysiąca funtów. Gdybym jakimś cudem sprzedała dziś wszystko, co mam na półkach, i tak nie zebrałabym pełnej sumy.

Popatrzył na tanie, w większości krzykliwie bibeloty i skrzywił się z niesmakiem. A niech to! Rzeczywiście sprzedawała głównie tandetę. To nie jego problem, do pioruna! Musiał odzyskać te pieniądze i basta.

– Bo ja wiem? – zaczął z powątpiewaniem. – Może ma pani gdzieś schowane jakieś oszczędności i próbuje wziąć mnie na litość? Zresztą to nieistotne. Jest mi pani winna tysiąc funtów. Tak się dla pani nieszczęśliwie składa, że pilnie potrzebuję tych pieniędzy. I nie obchodzi mnie, skąd je pani weźmie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, każę panią aresztować za długi. Razem z matką. – Przynajmniej będzie mógł powiedzieć Featherstone’owi, że ukarał oszusta. Choć znając tego starego pieniacza, raczej mu to nie wystarczy. Usatysfakcjonuje go tylko pełny zwrot kosztów. Wolał nie myśleć o tym, jak zareaguje Eugenie. Zabolało go to, że nie stanęła po jego stronie.

Panna Godfrey spojrzała na niego z antypatią i zacisnęła dłonie w pięści.

– Skoro tak pan stawia sprawę – oznajmiła, wypuściwszy głośno powietrze – będzie pan musiał dać mi trochę czasu.

– Sęk w tym, że ja nie mam czasu.

– Bzdura. Nie wmówi mi pan, że nie jest w stanie poczekać, aż dotrę do sedna sprawy. Przez kilka dni nie umrze pan chyba z głodu, prawda? – Przyjrzała mu się. – Chyba że właśnie przepuścił pan cały majątek w karty. Zdaje się, że to ulubiona rozrywka ludzi pana pokroju.

Popatrzył na nią z góry.

– A co pani niby może wiedzieć o ludziach mojego pokroju? Raczej nie obracamy się w tych samych kręgach.

Wyprostowała się jak struna.

– Nie muszę się obracać w pańskich kręgach, żeby wiedzieć, jak jest urządzony świat. Wystarczy, że czytam gazety. Arystokraci co dzień uciekają za granicę z powodu długów. Tym sposobem unikają więzienia. Niektórzy nie muszą nawet uciekać, bo przed wyrokiem chronią ich tytuły. Tylko zwykli śmiertelnicy jak ja, moja matka oraz inni uczciwie pracujący ludzie kończą zamknięci pod kluczem z piętnem dłużników, kiedy jaśnie panowie, tacy jak pan, nie dotrzymują umów i przestają wypłacać nam nasze należności.

– Zapewniam panią, że ja zawsze spłacam swoich wierzycieli – odparł oburzony, choć jeśli miał być szczery, zdarzało mu się płacić rachunki po terminie. Do licha, nie miał ochoty wdawać się z nią w słowne utarczki. Zwłaszcza że mówiła z sensem i zasadniczo miała rację. – Dobrze. Daję pani tydzień – oznajmił wspaniałomyślnie.

Zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała.

– Dwa tygodnie.

Niedobrze. Featherstone zgodził się czekać dokładnie tyle samo.

– Czemu akurat dwa?

– Bo jeśli mam znaleźć pana Maxwella Clarka, będę musiała jechać do Bristolu i z powrotem.

Łypnął na nią podejrzliwie.

– Wykluczone. Ma mnie pani za idiotę? Nie pozwolę, żeby wyjechała pani z miasta i przepadła jak kamień w wodę. Co to, to nie.

Rozdział drugi

Co za paskudny typ! – utyskiwała w duchu Harriet. Popędliwy, niezdrowo podejrzliwy, pazerny i okrutny. A w dodatku nieprzyzwoicie przystojny. Co też mi chodzi po głowie? Łotr grozi, że wtrąci do więzienia mnie i matkę, a ja wpadam w zachwyt nad jego urodą? Całkiem oszalałam…

Wzięła głęboki oddech i nakazała sobie spokój. Nie ma sensu krzyczeć i pomstować. Wrzaskiem niczego z nim nie wskóra, a przecież musi jakoś wykaraskać się z opałów, w których zostawił ją ojciec.

Z jakiegoś powodu papa ani słowem nie wspomniał o tej transakcji, choć zwykle mówił jej o wszystkim… Albo tylko jej się tak wydawało. Kto wie, co jeszcze przed nią zataił. Z nerwów ścisnęło ją w dołku. Zajrzała ponownie do księgi rachunkowej. Wpis pochodził sprzed niemal dekady. Sporządzono go w roku, w którym wtrącono ich do Feet Prison[1].

Ojciec był wówczas bardzo zdesperowany. Zapewne wplątał się w niejeden szemrany interes, byle tylko uniknąć więzienia. Coś ty najlepszego narobił, tato?

Nie było innej rady. Musiała znaleźć tego całego Maxwella Clarka. To on dopuścił się oszustwa i zgarnął cały profit.

– Jeśli się pan boi, że ucieknę, może pan jechać ze mną – wypaliła bez zastanowienia. I natychmiast zaczęła się zastanawiać, czy do reszty straciła rozum.

– Że co proszę? – odezwał się, wlepiając w nią szeroko otwarte zielone oczy.

– Mówię, że skoro mi pan nie ufa i obawia się, że zniknę, powinien pan wybrać się do Bristolu ze mną. Pomoże mi pan zlokalizować Clarka, a potem sam pan zadecyduje, czy chce się mścić na mnie, czy na nim.

– Mścić się? – powtórzył podniesionym głosem.

Zacisnęła wargi i wzruszyła ramionami.

– A jak to inaczej nazwać? Więzienie dla dłużników to pańskim zdaniem wypoczynek w luksusowym kurorcie? Jedno jest pewne, jeżeli się pan uprze, żeby trzymali mnie pod kluczem, nie odzyska pan swoich pieniędzy. We Fleet nie będę miała możliwości zarobić złamanego szylinga. Za to pan zyska satysfakcję, że zostałam ukarana.

– Nie może pani pożyczyć należnej kwoty od krewnych?

Nie pojmowała, czemu się tak zawziął. Dla zasady? I czemu tak bardzo mu zależy na czasie? Owszem, suma jest niebagatelna, ale w końcu to arystokrata. Tacy jak on raczej nie głodują. A gdyby zwróciła się o pożyczkę do dziadka, którego nawet nie znała, ten bez ceregieli wyrzuciłby ją na bruk. Potraktowałby ją dokładnie tak samo, jak niegdyś jej ojca.

– Niestety tak się składa, że nie mam krewnych.

– Nie wierzę. Każdy ma jakichś krewnych.

– Powiedzmy zatem, że nie mam krewnych, którzy dysponowaliby takimi pieniędzmi.

Tym razem uwierzył i poirytowany syknął przez zęby.

– Jeśli pojadę do Bristolu, przynajmniej będę mogła odnaleźć prawdziwego winowajcę – dodała na wszelki wypadek.

Rety, ależ on jest wysoki, przemknęło jej przez myśl, kiedy wyprostował plecy i posłał jej wyniosłe spojrzenie. Budził respekt samymi gabarytami. Miała ochotę się skulić i uciec z podwiniętym ogonem. Zamiast tego wzięła się w garść i utkwiła wzrok w jego twarzy.

– Niech będzie. Dam pani dwa tygodni na zlokalizowanie Clarka i odzyskanie moich pieniędzy.

Kamień spadł jej z serca. Odetchnęłaby z ulgą, ale okazało się, że jeszcze nie skończył.

– A skoro nie ma pani nic przeciwko temu, będę pani towarzyszył.

Tego się nie spodziewała. Nie sądziła, że weźmie jej sugestię na poważnie. Serce niemal zatrzymało jej się w piersi. Jakoś nie wyobrażała sobie wspólnej podróży z tym imponującym okazem mężczyzny. Ani tego, że przyjdzie jej spędzić z nim mnóstwo czasu. Nie dość, że był na nią wściekły, to jeszcze mocno ją onieśmielał. Czuła się przy nim bardzo nieswojo.

Nie tylko z powodu jego wyjątkowo miłej powierzchowności. Niech to licho. Zaproponowała, żeby z nią pojechał, więc nie może się teraz z tego wycofać. Do reszty by się do niej zniechęcił, a w grę wchodziło przecież dobro jej matki. Żaden sąd nie stanąłby po jej stronie. Słowo kobiety z gminu nie miało żadnego znaczenia, nie przeciwko słowu wpływowego arystokraty.

Będzie musiała go jakoś przekonać, że jej ojciec nie miał złych intencji. Przez całe życie postępował jak człowiek honoru. Każdy, kto go znał, chętnie by to poświadczył. Jego jedyną słabością był kompletny brak głowy do interesów. Papa nie wiedział, że bierze udział w oszustwie. Była tego prawie pewna. Prawie, bo w czasie gdy zdecydował się na tę nieszczęsną transakcję, jego rodzina znajdowała się w arcypoważnych tarapatach. Tak czy inaczej, należało znaleźć prawdziwego hochsztaplera.

– Możemy ruszyć w drogę najwcześniej jutro – poinformowała odrobinę drżącym głosem. – Najbliższy dyliżans odjeżdża o ósmej rano sprzed gospody Swan with Two Necks. Późnym wieczorem powinniśmy być na miejscu.

– Zdumiewające, że jest pani tak dobrze obeznana z rozkładem jazdy – stwierdził, przyglądając jej się spode łba.

Doprawdy, mógłby sobie darować tę podejrzliwość.

– Najbliższy port znajduje się w Bristolu, milordzie – oznajmiła. – Jeżdżę tam często, by zaopatrzyć się w towar. Jeśli to panu umknęło, przypominam, że trudnię się prowadzeniem sklepu.

Zmarszczył brwi i wyjął z kieszeni olśniewający złoty zegarek.

– Cóż, nieistotne. Ma pani rację, dziś już za późno na wyjazd. W związku z tym zabieram panią z sobą do domu. Lepiej, żebym miał panią na oku. Z zasady wolę unikać przykrych niespodzianek. A o świcie mógłbym tu pani nie zastać.

Chyba się przesłyszałam. Miałabym spędzić noc w domu przystojnego arystokraty? Słyszała, że jaśnie panowie bez najmniejszych skrupułów wykorzystują własne pokojówki, sklepikarki oraz inne kobiety niższej rangi. Szastają przy tym obietnicami bez pokrycia tylko po to, żeby zajrzeć nieszczęśniczkom pod spódnice.

Poczuła, że serce żywiej zabiło jej w piersi. Poderwała się na nogi.

– Wykluczone – zaprotestowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Stanowczo odmawiam, milordzie.

Przez moment mierzyli się nawzajem nieprzyjaznym spojrzeniem.

Harda sztuka, pomyślał Red. Raczej nie ugnie się pod presją. Była wyraźnie rozsierdzona. Szczerze mówiąc, nie rozumiał, jakim prawem się na niego wścieka. Przecież to on jest poszkodowaną stroną w tym sporze.

No i co on z nią teraz zrobi? Nawet jeśli rzeczywiście nie miała nic wspólnego z oszustwem, którego dopuścił się jej ojciec, to jeszcze nie znaczy, że powinien jej ufać. Lepiej dmuchać na zimne, niż pozwolić jej czmychnąć.

Jeżeli nie uda mu się odzyskać pieniędzy, przynajmniej ją zmusi, żeby wyjaśniła wszystko Featherstone’owi. Lepsze to niż nic. Kto wie, może stary jakoś da się udobruchać i odroczy spłatę długu.

Wzruszył ramionami.

– Cóż, skoro nie chce pani iść ze mną… W takim razie ja zostanę tutaj.

– Nie ma mowy. Nie zgadzam się.

– Nie zgadza się pani. Trudno. Nie pozostaje mi nic innego, jak wezwać konstabla i kazać wtrącić panią do aresztu. Niech sąd zdecyduje, po czyjej stronie leży racja.

– Nic z tego. Nie pozwolę się zastraszyć! – Jej piękne oczy ciskały gromy. – Nie ma pan prawa panoszyć się w moim domu, ani tym bardziej dyktować mi, co mam robić. Poinformowałam pana, że pojadę z nim rano do Bristolu, i zamierzam dotrzymać słowa.

Wyglądała jak generał przed bitwą, a jej gniew był tak autentyczny, że aż namacalny. Może jednak zupełnie się co do niej pomylił. Nie! Nie nabierze się na żadne sztuczki. Nie zdoła wzbudzić w nim litości ani poczucia winy. Wyglądała na mocno roztrzęsioną, ale sama była sobie winna. Ładna buzia nie wystarczy, żeby go zmiękczyć.

– Jeśli jest pani równie słowna, jak ojciec, to mam powody wątpić w jej zapewnienia.

Zaniemówiła, po czym posłała mu urażone spojrzenie.

Korzystając z tego, że chwilowo straciła rezon, rozejrzał się po sklepie.

– Gdzie pani mieszka? Ma tu pani jakieś prywatne pokoje?

– Na piętrze. Ale proszę nie liczyć na to, że pana do nich wpuszczę.

– Przypuszczam, że na tyłach budynku jest też dodatkowe wejście?

– Owszem, jest.

– I zapewne są także drugie schody?

– Są. Nie rozumiem tylko, jaki to ma związek z… czymkolwiek.

– Jako że wzbrania się pani przed moim towarzystwem, będę musiał spędzić noc na dole. Nie chciałbym, żeby przed świtem wymknęła się pani cichaczem z budynku.

– Cichaczem? – powtórzyła z gorzkim uśmiechem. – Za kogo pan mnie ma?

– Za osobę, która nie zawaha się oszukać klienta na tysiąc funtów. Na to w każdym razie wskazują fakty.

Wypuściła ze świstem powietrze.

– Zmęczyła mnie ta rozmowa. I nie, nie mamy tu zapasowych schodów.

– Znakomicie. Odda mi pani klucze i po kłopocie.

– Słucham?! – zaprotestowała bez namysłu, ale w jej oczach pojawił się lęk. – Raczy pan żartować.

Red poczuł nieprzyjemne ukłucie w dołku. Nie miał zwyczaju straszyć kobiet. Nie czuł się z tym dobrze, ale postanowił zignorować poczucie winy. Przyszedł tu, żeby dochodzić swoich praw i nie zamierzał z tego rezygnować. A panna Godfrey wkrótce się przekona, że nie ma powodu do obaw. W końcu był dżentelmenem.

– Proszę zaryglować się od środka. Ja zamknę panią na klucz z drugiej strony i oboje będziemy mogli spać spokojnie.

– A jak to niby wytłumaczę matce?

Wzruszył ramionami.

– Niech jej pani powie prawdę.

Potrząsnęła głową.

– Nie mogę. Będzie się niepotrzebnie zamartwiać… – Urwała i zmarszczyła czoło, jakby chciała zebrać myśli.

Co ona znowu knuje?

– Śmiało. Chętnie usłyszę, co pani chodzi po głowie.

– Pomyślałam, że mógłby pan udawać najemnego strażnika. W okolicy grasuje szajka rabusiów. Większość sklepikarzy zatrudniło ludzi do ochrony, ale nie… to się raczej nie uda. Jutro przecież wyjeżdżamy, a mama zostanie sama. Naprawdę powinien pan iść. Może mi pan wierzyć. Stawię się jutro przed gospodą o umówionej godzinie. Mnie też zależy na tym, żeby wyjaśnić tę sprawę.

Wierzyć? – powtórzył w duchu. Dobre sobie. Nie zamierzał przyjmować już niczego na wiarę. Do niedawna wierzył naiwnie, że jego ojciec zna się na antykach. I że Eugenie stanie po jego stronie w sporze z Featherstone’em. Koniec z tym. Nikt więcej nie będzie robił z niego idioty.

Pokręcił głową, a ona westchnęła i pozwoliła, by opadły jej ramiona. Przyłożyła dłoń do skroni i zapatrzyła się w podłogę. Wciąż próbowała znaleźć jakieś zadowalające wyjście z sytuacji.

Nie wiedzieć czemu, zrobiło mu się jej żal. Kompletny idiotyzm…

– Przyślę do sklepu jednego z moich ludzi – powiedział nagle. – Przypilnuje interesu podczas naszej nieobecności i będzie miał oko na pani matkę. Czy takie rozwiązanie panią satysfakcjonuje?

Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

– Naprawdę? Zrobiłby pan to dla mnie?

– Oczywiście – odparł, przeklinając w skrytości własną głupotę. – Przy okazji mój pracownik dopilnuje, żeby pani Godfrey nie oddalała się z domu.

W miejsce wdzięczności na jej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.

– Dwie pieczenie przy jednym ogniu? – zadrwiła bezlitośnie. – Typowo męska taktyka.

Zuchwała zołza. Niech ją licho. Zdusił złość i odezwał się z wystudiowanym spokojem:

– Zgadza się pani na moje warunki?

– Cóż, raczej nie pozostawił mi pan wielkiego wyboru, prawda? – Wyjęła z szuflady klucz i położyła go na ladzie.

Hm… zgodziła się podejrzanie łatwo. Zbyt łatwo.

– Zatrzymam też klucz pani matki.

Zacisnęła wargi i wlepiła w niego zabójcze spojrzenie.

Nie zadał sobie trudu, żeby się odezwać. Zamiast tego uniósł wymownie brwi.

– Chwileczkę – wycedziła w końcu, po czym zniknęła za kotarą oddzielającą sklep od zaplecza.

Westram bez namysłu ruszył za nią.

Natychmiast przekonał się na własne oczy, że nie kłamała w sprawie schodów oraz tylnego wejścia. Po przeciwległej stronie wąskiego korytarza znajdowała się tylko jedna para drzwi.

Panna Godfrey zdążyła już wejść na piętro.

Usłyszawszy za plecami jego kroki, obejrzała się przez ramię i wykrzywiła wargi, nie kryjąc zdegustowania.

Nie spodobało jej się, że jej nie ufa, ale szczerze mówiąc, niewiele go to obeszło. W ten czy inny sposób zamierzał doprowadzić sprawę do końca i oczyścić swoje nazwisko. Albo odzyska pieniądze, albo postawi winowajcę przed sądem. Żadne inne rozwiązanie nie usatysfakcjonuje ani Featherstone’a, ani jego córki.

Nie mieściło mu się w głowie, że Eugenie posądziła go o nieuczciwe zamiary. Jak mogła pomyśleć, że chciał oszukać jej ojca? Na Boga, przecież miała wkrótce zacząć dzielić z nim życie. Chyba miał prawo oczekiwać od niej odrobiny lojalności?

Rozumiał, że ojciec budził w niej ogromny respekt, a ona sama była wyjątkowo pryncypialna. Prawdopodobnie w całym swoim życiu nigdy nie zrobiła niczego niestosownego. Ale jej brak wiary w niego nie wróżył dobrze na przyszłość.

Czasem się zastanawiał, czy ich kontraktowe małżeństwo ma sens. Zwłaszcza kiedy przyglądał się siostrom, które po latach udręki w nieudanych aranżowanych związkach odnalazły miłość i szczęście u boku drugich mężów.

Oderwał się od niewesołych myśli, gdy panna Godfrey zeszła z powrotem na dół.

Bez słowa wyciągnął dłoń, a ona włożyła mu do ręki klucze. Porównał je, żeby się upewnić, że są identyczne i skinął głową.

– Zamierza pan przez resztę popołudnia plątać mi się pod nogami? – warknęła niezadowolona. – Czy da mi pan na jakiś czas spokój, żebym mogła przyjmować klientów?

Skrzywił się w duchu, ale na zewnątrz nie dał nic po sobie poznać.

– O której pani zamyka?

– O dziewiątej.

Czyli za dwie godziny.

– Usiądę w kącie i postaram się nie wchodzić pani w drogę. Znajdzie się gdzieś w okolicy jakiś posłaniec? Chciałbym wysłać wiadomość do kamerdynera.

Sądząc po jej spojrzeniu, miała ochotę mu powiedzieć, że nie jest dziewczyną na posyłki i że skoro ma taką potrzebę, niech sam sobie szuka umyślnego.

Opanowała się jednak i otworzyła drzwi, żeby przywołać kogoś z ulicy.

Po chwili w progu pojawił się około dziesięcioletni wyrostek.

– Czego panienka se życzy? – wyseplenił z uśmiechem.

– Potrzebuję posłańca – wtrącił Redford. Wyrwawszy z notesu kartkę, napisał zwięzłą instrukcję dla służącego, po czym wręczył ją chłopcu razem z monetą. – Zanieś to na Grosvenor Square numer dziewięć i oddaj odźwiernemu. Drugie tyle dostaniesz, kiedy przyniesiesz odpowiedź.

Chłopak uchylił czapki, odwrócił się na pięcie i wybiegł na zewnątrz.

– Sześć pensów za dostarczenie listu – podsumowała ze zgorszeniem panna Godfrey. – Zepsuje mu pan charakter. Zadowoliłby się jednopensówką.

Za to pani nijak nie da się dogodzić, pomyślał kwaśno.

– Może być mi jeszcze potrzebny – odparł, wzruszając ramionami. Poza tym chciał mieć pewność, że dzieciak wróci.

Pokazała mu plecy i zaczęła odkurzać półki.

Lord Westram dotrzymał słowa. Usiadł na krześle na zapleczu i pozwolił jej w spokoju przyjmować interesantów. Wyłonił się zza zasłony tylko raz, kiedy w sklepie pojawił się siwowłosy mężczyzna o życzliwym spojrzeniu i przestawił się jako jego sekretarz.

Hrabia dopełnił formalności i oznajmił, że pan John Preston – bo tak brzmiało jego nazwisko – pod ich nieobecność zadba o bezpieczeństwo jej matki oraz sklepu.

Potem wyszli obaj na ulicę, żeby omówić szczegóły.

Gbur! – pomyślała zirytowana Harriet, spoglądając przez szybę na hrabiego. Zrobił to celowo, żeby niczego nie usłyszała.

Kilka minut później wszedł z powrotem do środka i wrócił na swoje miejsce za kotarą. Naturalnie nie raczył wtajemniczyć jej w swoje plany. W ogóle nie raczył się odezwać. Niech go licho porwie!

Przez następne dwie godziny obsługiwała klientów. Na szczęście była zbyt zajęta, żeby się martwić. Jednak od czasu do czasu ściskało ją w żołądku. Widmo więzienia nie dawało jej spokoju. Poprzednie doświadczenia odcisnęły na niej trwałe piętno. Czasem, kiedy nie mogła zasnąć, rozmyślała o tym okropnym miejscu, o wszechobecnym chłodzie i wilgoci, o paskudnej woni, która bez przerwy unosiła się w powietrzu i odgłosach kaszlu, którym zanosili się „mieszkańcy” o każdej porze dnia i nocy. Jej rodzinie się poszczęściło. Nie musieli dzielić z nikim kwatery. Umieszczono ich za to w ciasnej izdebce i pozwolono zabrać zaledwie kilka osobistych przedmiotów.

Najgorszy był brak drewna na opał i okropny ziąb. Rodzice starali się trzymać ją z dala od innych, zwłaszcza od natrętnych mężczyzn. Niektórzy z więźniów okazali się groźnymi bandytami, trafili do Fleet za znacznie cięższe zbrodnie niż długi. Do tej pory śniły jej się po nocach ich lubieżne uśmiechy i sprośne żarty.

A jeśli nie uda jej się odnaleźć owego Maxwella Clarka? Jak spłaci hrabiego? Nawet gdyby był skłonny zaczekać, zajmie jej to całe lata. Pobożne życzenia. Prędzej każe ją aresztować, niż zgodzi się odroczyć dług.

Raptem ugięły się pod nią kolana i opadła bezwładnie na stołek. Na myśl o tym, że zamkną ją znowu w tej obmierzłej celi, robiło jej się słabo.

– Wszelki duch! – rozległ się zza kotary wystraszony głos matki. – Kim pan jest? I co tu robi?

Do licha… Była tak zaabsorbowana własnymi ponurymi myślami, że zapomniała powiedzieć mamie o rzekomym strażniku.

Poderwała się z miejsca i popędziła na zaplecze, żeby zapobiec katastrofie.

Hrabia zdążył już podnieść się z krzesła i właśnie pochylał się nad dłonią pani Godfrey.

– West… – zamierzał się przedstawić, ale Harriet pospiesznie weszła mu w słowo.

– Mamo, wybacz, zupełnie wypadło mi z głowy, że najęłam wartownika. Pan West słyszał o serii rabunków w naszej okolicy i wstąpił do sklepu, żeby zaoferować swoje usługi. Panie West, pozwoli pan, że przedstawię. Moja mama, pani Nancy Godfrey.

Oboje wlepili w nią oczy, jakby nagle wyrosły jej rogi.

– Ach tak… – odezwała się z wahaniem matka, zabierając rękę. – Bardzo mi miło pana poznać – dodała, po czym przeniosła wzrok na córkę. – Poprosiłaś pana o referencje?

Westram zmarszczył brwi.

– Naturalnie – zapewniła Harriet, zanim otworzył usta i wszystko zepsuł. – Pan West i jego ludzie najęli się do pracy także u naszego jubilera. Pan Trotter oczywiście za nich poręczył. – Popatrzyła z szerokim uśmiechem na hrabiego i postanowiła zagrać mu na nosie. – Poza tym pan West był kiedyś policjantem, zatem można mu ufać w ciemno, prawda, panie West?

Jego błyszczące zielone oczy na moment zrobiły się wielkie jak spodki. Potem jaśnie pan nieoczekiwanie się uśmiechnął, niechętnie, ale jednak. Kiedy się uśmiechał, wyglądał całkiem sympatycznie. I miał takie piękne usta…

– W rzeczy samej. Mogą panie być spokojne – przytaknął z ukłonem.

– Policjantem, powiada pan? – Pani Godfrey była pod wrażeniem. – Z Bow Street?

– Zgadza się, droga pani.

– Hm, znakomicie. – Przysunęła się do córki i zniżyła głos. – Pewnie jest bardzo drogi?

– Okropnie – odparła cierpko Harriet.

– Ale za to wart swojej ceny – odparował bez zastanowienia Westram. – Zostanę dziś na noc w sklepie, pani Godfrey, a jutro z samego rana zmieni mnie jeden z moich pracowników.

Matka skinęła głową i spojrzała na Harriet.

– Zeszłam, żeby zawołać cię na kolację. Gulasz już się grzeje. Może ma pan ochotę zjeść z nami, panie West?

Hrabia był tak zaskoczony, że na moment zaniemówił. Gdy w końcu otworzył usta, żeby przyjąć zaproszenie, Harriet zmroziła go wzrokiem. Nie dość, że groził im więzieniem, to jeszcze będzie wyjadał ich mizerne racje? Niedoczekanie! Poza tym, gdyby usiadł z nimi do stołu, z nerwów nie byłaby w stanie nic przełknąć.

Na szczęście pojął aluzję.

– Dziękuję, bardzo pani miła, ale zamówiłem posiłek z pobliskiej gospody – zwrócił się do matki.

Panna Godfrey odetchnęła z ulgą.

– Nie obejrzał pan jeszcze zamków – zmieniła pośpiesznie temat. – Może podejdziemy do drzwi, zanim pójdę na górę? Pokażę panu, jak skorzystać z kluczy.

– Oczywiście. Świetny pomysł – zgodził się ze swoim czarującym i kompletnie nieszczerym uśmiechem.

Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu miała ochotę odwzajemnić ten uśmiech.

– Tylko się pospiesz, bo kolacja ostygnie! – zawołała ze schodów matka.

[1] Wzniesione pod koniec XII wieku i okryte złą sławą londyńskie więzienie położone nad rzeką Fleet (przyp. tłum.).

Rozdział trzeci

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: A Shopkeeper for the Earl of Westram

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins Publishers, 2020

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2020 by Michéle Ann Young

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-591-7

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek