Krewni - Piotr Górski - ebook + książka

Krewni ebook

Piotr Górski

4,5

33 osoby interesują się tą książką

Opis

Zwłoki młodej kobiety zostają znalezione w jednym z gdańskich domów. Ktoś ją udusił, a ciało upozował. Prowadzący czynności śledcze komisarz Sławomir Kruk odkrywa, że krótko przed śmiercią kobieta wpadła na ślad pewnej tajemnicy.
Krewni zmarłej nie chcą współpracować z policją, której nie ufają. Prowadzą własne śledztwo, sami zamierzają też wymierzyć mordercy sprawiedliwość.  Pełni żalu i nienawiści, nie cofną się przed niczym.
Kruk musi się spieszyć, nie może dopuścić, by to Krewni ofiary dopadli mordercy jako pierwsi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (469 ocen)
280
142
42
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KEmiliaM

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
patrycjakolakowska

Dobrze spędzony czas

pierwszy raz w tej serii mam kilka uwag i wątpliwości. na plus to, że nadal rozwiązujemy zagadkę z komisarzem, nie zostajemy zostawieni z tyłu, ale jednocześnie przemiana, która dotyka kruka jest trochę niepokojąca - chyba nie mam ochoty na policjanta-bandziora w jednym. motyw z panią psycholog też wydał mi się naciągany, chociaż rozumiem, że jest to po prostu zajawka do kolejnej części. mam lekkie obawy, czy krukowi nie zacznie jeszcze bardziej odbijać, ale jednocześnie bardzo jestem ciekawa potyczki z paczulskim w kolejnym tomie. i liczę na więcej pawła lalkarza, za mało go dostaliśmy w "krewnych"
00
pawel31j

Nie oderwiesz się od lektury

🙂
00
Aleksandra2018

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00
AgataFGczyta

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna świetna część
00

Popularność




Piotr Górski

KREWNI

Piekło jest puste,

a wszystkie diabły są tutaj.

William Szekspir

Burza

1

Spała na boku z głową na rękach złożonych jak do modlitwy. Niczym mała dziewczynka. Rzeka gęstych włosów zasłaniała jej twarz za sprawą matki, która zagarnęła je tam przed wyjściem z sypialni.

„Tu się śpi” – głosił napis w drewnianej ramce zawieszonej nad łóżkiem.

Śpij, pomyślał mężczyzna, który stał u wezgłowia łóżka przy oknie. Ja będę cicho.

Ale czy tamten drugi będzie?

Nieco dalej na podłodze klęczał człowiek, który nie miał twarzy i bawił się czymś w skupieniu. Błędem byłoby mu przeszkadzać, gdy sięgał do walizki i wyciągał z niej swoje przerażające zabawki.

Nie, tamten też nikogo nie obudzi. Tacy jak on są przyzwyczajeni do ciszy.

Mężczyzna przy oknie uchylił białą zasłonę, która częściowo przesłaniała drzwi tarasowe. Poczuł na twarzy ciepłą smugę czerwcowego światła i przez moment wyobraził sobie, że idzie w tym świetle nadmorskim deptakiem, a potem wchodzi na plażę i rzuca się do morza, żeby zmyć z siebie cały ten obłęd. Przez chwilę bawił się tym wyobrażeniem, po czym znowu zwrócił się ku wnętrzu sypialni.

Dominowały szarości i granaty, oprócz łóżka stały tu jeszcze komoda ze szklanym blatem, toaletka ze zbitym lustrem, stolik z małą lampką i szafa. Nawet ozdobne poduszki miały zgaszone kolory.

Na korytarzu zazgrzytał telefon komórkowy. Jego przeszywający dźwięk powtórzył się trzykrotnie, zanim wysoka kobieta w garsonce zdążyła odebrać. Powiedziała do telefonu kilka ostrych słów, ale mężczyzna przy oknie tylko na nią patrzył i nie zadał sobie trudu, by zrozumieć, o czym mówi.

Spojrzał na łóżko z niepokojem, jednak dziewczyna wciąż spała.

Jego wzrok łagodnie prześlizgnął się po pościeli utkanej w misterne kwiatowe wzory. To naprawdę ładna pościel, pomyślał.

Z kuchni dobiegł krzyk. Nie przebrzmiał, tylko lekko opadł i trwał, po czym przeszedł w niemal zwierzęce wycie. Mężczyzna na moment przymknął oczy, bo dosięgnął go ból kryjący się za tym dźwiękiem. Nawet to nie obudziło dziewczyny.

Nic już jej nie obudzi. Spała zbyt głęboko.

Kobieta w garsonce skończyła rozmawiać przez telefon, po czym oznajmiła:

– Matkę wysyłam do szpitala. – Dochodziła dopiero dziewiąta trzydzieści rano, ale jej twarz zdradzała oznaki wyczerpania. – Niech ją czymś naszprycują, tu sobie nie poradzimy.

Popatrzyła, jakby na coś czekała. Mężczyzna przy oknie skinął głową, przyzwalając, choć nie musiała go pytać o pozwolenie. Zniknęła w kuchni.

Człowiek bez twarzy podniósł się z podłogi, zdjął białą maskę i odzyskał twarz.

– Sprawca urządził sobie spacer, zanim zaniósł dłoń do łazienki, stąd tyle krwawych plam na podłodze.

– Ile spędzisz tu czasu?

– Cały dzień. Chcę zebrać jak najwięcej próbek.

W przedpokoju zaroiło się od ludzi. Dwóch umundurowanych policjantów prowadziło słaniającą się czarnowłosą kobietę. Głowę obracała w kierunku sypialni, a otyły mężczyzna w garniturze usiłował coś do niej mówić i jednocześnie zasłonić jej widok.

Gdy wyprowadzono ją z mieszkania, na chwilę zapadła cisza.

Otyły człowiek w garniturze wrócił i stanął w drzwiach sypialni. Ciężko oddychał i się pocił.

– Koszmar. – Rzucił szybkie spojrzenie w stronę łóżka. – Dobra, ta pani jest spokojniejsza i sprawi nam mniej kłopotów.

Cofnął się do kuchni, gdzie zostawił narzędzia.

Mężczyzna przy oknie nie odezwał się. Pragnął, aby dziewczyna się pośpieszyła i otworzyła oczy, wstała, zanim tamten wróci rozpocząć czynności. Zanim ją rozbierze, zacznie oglądać jej skórę centymetr po centymetrze, uciśnie ciało w miejscach plam opadowych, włoży w odbyt termometr, próbując oszacować czas śmierci. Zanim technik, znowu w masce lub bez, zacznie robić zdjęcia jej zmiażdżonej szyi. Zostało jej jeszcze trochę czasu, żeby powstrzymać to wszystko, ale miała go coraz mniej. Za chwilę medyk w garniturze formalnie stwierdzi zgon, i z tą chwilą młoda kobieta przestanie być człowiekiem, a stanie się rzeczą. Nie całkiem zwykłą rzeczą, rzeczą sui generis, wobec której prawo nakazywało szacunek, ale jednak rzeczą, po którą przyjedzie wesoły autobus.

Wstrzymał oddech. Co się dziś z nim działo…

Po raz kolejny popatrzył na dziewczynę, na jej upiornie zmienioną twarz za zasłoną włosów. Doskonale wiedział, co się z nim działo. Z przeszłości wypłynęła inna twarz, nieco młodsza, ale równie upiorna, i te dwie twarze zlały mu się w jedną. Nigdy się od tego nie uwolnię, pomyślał. Tyle razy wydawało mi się, że czas zrobił swoje, ale to ciągle wraca.

Z trudem zapanował nad sobą. Na szczęście technik zajęty był robotą i patrzył w inną stronę. Może to wszystko by nie wracało, gdyby wtedy, w dalekiej przeszłości, udało się zrobić, co należało.

Dotknął dłoni wsuniętej pod policzek dziewczyny. Nawet przez lateksową rękawiczkę poczuł, że jest zimna. Oczywiście, że zimna.

Pomiędzy drobnym nadgarstkiem a przedramieniem widniała szczelina.

Prawa dłoń była odcięta, starannie umyta i idealnie biała, za to prześcieradło w tym miejscu zesztywniało od krwi. Zaschnięte kropelki widniały na twarzy, włosach i ciele dziewczyny.

Zabiję tego, kto ci to zrobił, pomyślał.

Technik schował coś do leżącej w rogu pokoju walizki i wyprostował się.

– Matka mogła zatrzeć sporo śladów. Myślisz, że straciła rozum?

Mężczyzna przy oknie nie odpowiedział, bo zapatrzył się na ogród za szybą.

– Dopadnij sprawcę – mówił dalej technik. – Zafundujmy mu dożywocie. – Czekał na reakcję, ale się nie doczekał. – Hej, komisarzu, co z tobą? Sławek…

Komisarz Sławomir Kruk drgnął, odwrócił się od okna i napotkał wzrok technika.

– Tak, dopadniemy go. Zrobimy, co trzeba.

2

Telefon zadzwonił, ale Grzegorz Konieczny nie odebrał. Dzwoniła Iwona, jego młodsza siostra, u której ostatnio mieszkał i dla której nie miał teraz czasu. Był już spóźniony, adwokat czekał. Wyłączył dźwięk w iPhonie i nacisnął przycisk domofonu.

Wszedł do budynku. Nie zdążył schować smartfona, gdy poczuł w dłoni wibracje. Tym razem dzwonił agent nieruchomości. Ten telefon musiał odebrać.

– O co chodzi? – spytał, rozglądając się po ponurej klatce schodowej wiekowej gdańskiej kamienicy.

Głos młodego pośrednika pełen był bólu.

– Za dwie godziny spotykam się z kupującymi.

– Coś nie tak?

– Proszę się wycofać. Jeszcze możemy.

Grzegorz Konieczny wbiegał po schodach, przeskakując po dwa stopnie.

– Nie ma mowy.

– Jeśli da mi pan kilka tygodni, sprzedam to mieszkanie za sto tysięcy więcej, może nawet sto dziesięć tysięcy. Mam dwóch innych klientów. Muszą załatwić formalności kredytowe, ale oferują wysoki zadatek.

– Niech pan nie kombinuje. Pańska prowizja i tak jest wysoka.

– Nie o to chodzi. To będzie najgorsza transakcja, w jakiej uczestniczyłem. Czuję się, jakbym pana okradał.

– Proszę robić to, na co dostał pan pełnomocnictwo.

Z aparatu dobiegło ciężkie westchnienie.

– Nie zmieni pan zdania?

– Niech pan zawrze transakcję. Cała suma za mieszkanie ma znaleźć się na moim koncie jeszcze dzisiaj. To jest pana jedyne zmartwienie. Żebym dostał dzisiaj pieniądze.

– Rozumiem.

– Na pewno pan rozumie?

– Na pewno. – W głosie pośrednika zadźwięczała gorycz. – Sprzedać mieszkanie za bezcen, przelać pieniądze, zapomnieć.

– Byle pan nie zapomniał o swojej prowizji. Niech pan ją sobie potrąci.

– Szlag by to trafił. Ale tak, oczywiście wezmę swoją krwawą prowizję. Może być pan tego pewien.

Gdy skończyli rozmawiać, znowu zadzwoniła Iwona. Konieczny zawahał się, czy jednak nie odebrać, ale na progu kancelarii witał go już człowiek bez szyi.

Skinieniem głowy zaprosił gościa do środka.

Był ochroniarzem Brunona Kanta, który nigdzie się bez niego nie ruszał. Na początku Konieczny uważał, że ten ochroniarz jest po to, żeby adwokat mógł się wyróżnić i lepiej sprzedawać. Odkąd bliżej poznał Kanta, przestał tak myśleć. Teraz dla odmiany dziwił się, że nawet z takim przybocznym do tej pory ktoś go nie odstrzelił.

Ochroniarz, potężnie zbudowany facet o zadziwiająco inteligentnym spojrzeniu, wskazał otwarte drzwi gabinetu szefa.

Konieczny schował telefon do kieszeni marynarki. Przywitał się z Kantem. Usiedli.

– Moja asystentka ma dziś wolne – powiedział adwokat. – Ani ja, ani Bolo nie umiemy parzyć kawy.

Uśmiechał się groteskowo. Miał niedowład części twarzy i pewnie dlatego zapuścił brodę, a może po prostu chciał być modny. Brunon Kant zawsze się lekko uśmiechał, jakby świat i jego ciemne strony całkiem go bawiły.

– Złożył pan wniosek? – spytał Grzegorz Konieczny.

– Może.

– To nie jest odpowiedź.

– A to, co do tej pory dostałem, to nie honorarium. Ponoszę spore koszty i zaufałem panu, że zostaną pokryte.

Grzegorz nie potrafił ocenić, czy w słowach o zaufaniu nie kryła się groźba. Wyjął z kieszeni i rzucił na stół plik banknotów spiętych banderolą.

Kant sięgnął po pieniądze, rozdarł banderolę i zaczął liczyć. Był jak pokerzysta, który po raz tysięczny bawi się talią kart.

– A reszta? – Wstał i umieścił banknoty w sejfie w ścianie.

– Sprzedaję mieszkanie, dzisiaj spłyną pieniądze. Przekażę je panu jutro do południa.

Adwokat z zadowoleniem skinął głową.

– Zastanawiałem się rano przy goleniu, co zrobi pański brat, gdy znajdzie się na wolności. Musi żywić urazę do niektórych osób.

Konieczny lepiej obejrzał sobie zarośniętą twarz adwokata. Nie wyglądało na to, żeby choć raz golił się w tym stuleciu.

– Dowie się pan, gdy już wyjdzie.

– Tego się właśnie obawiam. Pomijam, za co siedzi pan Dariusz, ale nawet za kratami wyrobił sobie opinię bardzo brutalnego człowieka. Bardzo brutalny pośród innych brutalnych… Cóż, to robi wrażenie.

– Ale przecież nie na panu.

Adwokat uśmiechnął się szerzej i jeszcze bardziej groteskowo.

Grzegorz Konieczny chwilę przyglądał się eleganckim wydaniom ksiąg prawniczych, ustawionych równiutko na półkach regału z egzotycznego drewna. Na piersi czuł wibrowanie telefonu.

– Złożył pan wniosek? – powtórzył pytanie.

– Pański brat opuści areszt za trzy dni.

To zgadzało się z wcześniejszymi przechwałkami adwokata, ale Grzegorz i tak nie za bardzo w to wierzył. Iwona i jej córka Basia przeciwnie. Zaczęły już przygotowania.

– A jeśli nie?

– Jestem optymistą.

– A jeśli sąd się nie przychyli?

– Wtedy pański brat pozostanie za kratami, a ja będę potrzebować jeszcze więcej pieniędzy.

– Niech pan nie próbuje nas naciągać, bo…

Adwokat grzecznie czekał na ciąg dalszy, który jednak nie nastąpił.

– Jak się nie podoba, wróćcie do swojego poprzedniego prawnika.

Konieczny milczał długą chwilę, po czym stwierdził:

– W porządku. Niech pan robi swoje.

– Robię. Ale niczego nie obiecuję. Może pan stracić te pieniądze i jeszcze więcej, bo prawda jest taka, że owszem, może nam się nie udać. Dotarło?

Znowu wibracje w kieszeni. Konieczny poddał się, wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Iwona, kolejny raz.

– Przepraszam, muszę oddzwonić.

Adwokat, niczym pan i władca, wykonał przyzwalający gest.

– Iwonko, o co chodzi?

Grzegorz Konieczny długą chwilę słuchał przyśpieszonego, gasnącego głosu siostry.

– Tak – odparł na pytanie, czy zaraz przyjedzie. W uszach mu dudniło, pojawił się ucisk w skroniach. – Natychmiast.

Wstał z trudem niczym stary człowiek, choć dopiero co skończył czterdzieści sześć lat. Adwokat patrzył na niego bez słowa.

– Basia nie żyje – powiedział Konieczny, czując, że braknie mu tchu. – Zamordowana… Iwona znalazła ją w domu Darka.

3

Petersowie byli bliźniakami i mało kto potrafił ich rozróżnić. Kruk spędził z nimi sporo czasu, usiłując się zaprzyjaźnić, ale wciąż wydawali mu się identyczni.

Po powrocie z oględzin miejsca ujawnienia zwłok Barbary Malewskiej poszedł na izbę zatrzymań, aby ich pożegnać, gdy będą wychodzić do domu po czterdziestu ośmiu godzinach policyjnej gościny.

Ani się ucieszyli, ani się nie ucieszyli na jego widok. Ściągnięto ich tutaj w związku z rabunkiem transportu papierosów wartego pół miliona złotych z magazynu na terenie portu. W trakcie rabunku ciężko pobity został strażnik. Czynności operacyjne wykazały, że sprawcami mogli być bliźniacy. Zebrano trochę dowodów, ale prokuratura oceniła je jako niewystarczające, aby postawić zarzuty.

Braci mimo to zatrzymano, a Kruk robił, co mógł, aby odnieśli wrażenie, że jest po nich. Chciał ich skłonić do mówienia, bo kiedy człowiek mówi, zwłaszcza w nerwach, łatwo może powiedzieć za dużo. Miał cichą nadzieję, taką naprawdę małą, że jeśli dobrze się za nich zabierze, może nawet przyznają się do winy.

Przesłuchiwał ich osobno, ponieważ jednak byli do siebie podobni, miał wrażenie, że gapi się wciąż na tę samą gębę, którą sobie nawzajem pożyczali.

To znaczy usiłował ich przesłuchać.

Bo odmówili składania wyjaśnień.

I cały czas milczeli.

Kruk, który wziął do pomocy Pawła Lalkarza, robił, co mógł, aby to milczenie przełamać. Grali dobrego i złego glinę, na przemian współczuli i grozili, obiecywali i straszyli, ale bracia zarówno dobrego, jak i złego policjanta zbywali tym samym milczeniem. Kruk poświęcił całą noc, żeby ściągać ich na przemian do pokoju przesłuchań, co było ryzykownym zagraniem przede wszystkim dla komisarza. Oskarżał, rozgrzeszał, usprawiedliwiał, prowokował. W rezultacie spędził tę noc na niekończącym się monologu, a Petersowie mu tylko towarzyszyli.

Nad ranem usiłował wmówić każdemu z bliźniaków z osobna, że ten drugi zaczął się pruć i jego wyjaśnienia obciążają drugiego. To była jedyna próba, która emocjonalnie poruszyła braci.

To znaczy młodszy o kilka minut Peters w wyraźnym rozbawieniu uniósł brwi, zaś starszy nawet wydał z siebie dźwięk. Powiedział coś na kształt:

– O ho, ho.

I tyle.

Przez cały ten czas bliźniacy nie zadali sobie trudu, żeby zażądać adwokata. Znali swoje podstawowe prawa, nie przejmowali się przekraczaniem tych praw przez policję, nie skarżyli się, nie protestowali, po prostu milczeli.

A teraz wychodzili na wolność równie niewzruszeni, jak przychodzili, obojętni i nietykalni. Kruk miał kaca, że odgrywał całą tę żałosną komedię, i że odgrywał ją na darmo.

Gdy w końcu zniknęli za horyzontem, udał się prosto do Marcina Zycha, naczelnika wydziału dochodzeniowo-śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Zastał go w gabinecie, gdy na kartce papieru pisał odręcznie jakiś tekst.

– Posłałem Petersów do domu – powiedział Kruk. – Mogą dziś palić tysiące fajek naraz.

Marcin machnął ręką. Nawet nie chciało mu się komentować. Za to Kruk zrobił się gadatliwy:

– Nie myślisz czasem, że my jedynie udajemy, że łapiemy bandziorów? Mamy mundury i fajne czapki, żeby w nich ładnie wyglądać. Możemy robić wrażenie na starszych paniach.

– Kiedy ostatni raz miałeś na sobie mundur? – mruknął Zych.

– Jak klient się nie zlituje i nie przyzna, chuja mu zrobimy.

Marcin podniósł wzrok znad zapisanej do połowy kartki.

– Nie czytałeś dzisiaj gazet?

– Pieprzę gazety.

– Szkoda. Dowiedziałbyś się, że policja zatrzymała nastolatka z gramem zioła i jakiegoś dziadka za kradzież batona w markecie. Ty, niedołęgo, wypuściłeś dwóch, twoi błyskotliwi koledzy dwóch złapali. W starciu policja – bandyci remis.

– Daj mi spokój.

– Trzeba zbierać dowody. – Zych ponownie machnął ręką, definitywnie kończąc temat. Przyjrzał się Krukowi uważnie. Zbyt uważnie. – Jak oględziny?

Kruk chwilę zbierał myśli.

– Dwudziestolatka. Barbara Malewska. Uduszona. Zapakowana do łóżka. Upozowana. Zabójca się postarał.

Zych skinął głową, a Kruk mówił dalej:

– Sypialnia pochlapana krwią. Sprawca odciął ofierze dłoń, pospacerował z nią po domu, zaniósł do łazienki i tam umył do czysta.

Zych uniósł wzrok.

– Odcięto jej dłoń?

– Ze śladów wynika, że po śmierci.

– Jakiś rytuał świra?

– Odcięto prawą dłoń. Użyto noża z kuchni. Tyle wiem i tyle gadam.

– Gadaj dalej.

– Zdarzenie miało miejsce w domu wuja dziewczyny przy Migowskiej. Od matki wiemy, że Barbara Malewska często tam pomieszkiwała, tę sypialnię, w której ją znaleźliśmy, nawet urządziła pod siebie. Ostatnie miesiące miała cały lokal na własność, bo wuj siedzi na Kurkowej.

– Za co?

– Kojarzysz sprawę napaści na dom jednorodzinny sprzed roku, kiedy właściciel odpalił jednego z napastników?

– Słyszałem, że to nie była napaść. I to robiła miejska. – Marcin znów głowę miał opuszczoną i pisał swój tekst. – Coś znaleźliście?

– Norbert zrobił, co mógł. Samych próbek krwi zebrał kilkadziesiąt. Analizy potrwają.

– Oszalał – warknął Marcin. – Nie wie, jakie to koszta? Najbardziej obiecujące próbki do analizy, reszta niech spoczywa w pokoju.

– Przy tej sprawie trzeba mocno pochodzić, a ja mam masę innych.

– Chcesz stworzyć grupę śledczą?

– Dobrze by było.

– Dostaniesz Maszyńskiego do papierkowej roboty.

Dwumetrowy, ważący aktualnie sto czterdzieści kilo suchej masy Radek do papierowej roboty. Kruk omal nie zaśmiał się Zychowi w twarz. Ale dobra, dogadywał się z Radkiem, znali się od lat i Kruk mógł liczyć na jego lojalność. Papierowo będą zapóźnieni, obaj się do tego nie nadają, za to jeśli trzeba będzie zrzucić komuś sufit na głowę, Radek będzie jak znalazł.

– Co dalej?

– To wszystko.

– I to jest ta twoja grupa?

– Nie narzekaj, możesz przekazać inne sprawy. Jak będziesz potrzebował wsparcia, wal do mnie jak do przełożonego, który wiele może. Paweł też ci pomoże, jeśli zaczniesz go błagać.

Marcin skupił się na pisaniu. Kruk zastanowił się, co on tak zawzięcie gryzmoli. Siedzieli w milczeniu.

– Co jest? – odezwał się naczelnik.

Kruk uświadomił sobie, że Zych przestał pisać i uważnie mu się przygląda.

– Bo co?

– Przecież widzę po tobie.

– Nic nie widzisz.

– Znam cię.

Kruk wzruszył ramionami.

– Miała niewiele ponad dwadzieścia lat, to jeszcze dziewczyna.

Marcin odłożył długopis. Nagle zrobił się bardzo poważny, wręcz zmęczony. Utkwił w komisarzu spojrzenie, w którym mieszały się różne uczucia.

– Powiedz mi, Sławek, istnieje ryzyko, że ci w tej sprawie odbije?

– Skądże.

– Jesteś pewny?

– Jestem.

Na czole Marcina pojawiły się bruzdy.

– To dobrze – powiedział cicho. – Bardzo dobrze.

– Skąd to pytanie?

– Przez ostatnie miesiące często je sobie zadaję.

– A kiedy zacząłeś?

– W nocy z osiemnastego na dziewiętnastego lutego tego roku. Pamiętasz tę noc?

Kruk nie odpowiedział. Starał się nie pamiętać.

– Wtedy, kiedy byłem świadkiem – mówił dalej Marcin – jak rzuciłeś się, żeby nieprzytomnego człowieka…

– Bandziora – przerwał mu Kruk.

Zych pokręcił głową.

– Od lat wyciszam twoje numery, Sławek. Matylda ma o to pretensje. Mówi, że w ten sposób wcale cię nie chronię, że mając moje poparcie, stajesz się tylko jeszcze bardziej brutalny. Zawsze ją zbywałem, uważałem, że nie rozumie, z czym się zmagamy. Ale tamtej nocy…

– Nie myślałem wtedy jasno.

Marcin Zych popatrzył Krukowi w twarz.

– Można to podciągnąć pod próbę zabójstwa i mam gdzieś, że to bandzior. Zdajesz sobie sprawę, ile zawdzięczasz Pawłowi?

Kruk milczał. Zych ciężko westchnął.

– Pamiętam okoliczności. Pamiętam też, że wcześniej prawie zatłukłeś tego faceta gołymi rękami. Sytuacje ekstremalne ujawniają, co naprawdę w nas siedzi. Ty nie myślisz jak policja. Ty myślisz jak oni.

– Jak kto?

Zych nachylił się nad biurkiem.

– Bandziory.

– Już mnie nazywano bandytą.

– Być może nim jesteś. Nie daje mi to spokoju.

– Nic nie wspominałeś.

– Nie mam pewności, kim sam jestem. Dzwoniła Marta.

– Jaka Marta?

– Nie rżnij głupa, kurwa, nie ze mną. Prokurator Krynicka. Niepokoi się, obserwowała cię dziś na miejscu ujawnienia zwłok. Mówiła, że wyglądałeś dziwnie.

– Niby jak?

– Jakbyś odpłynął. Tak się wyraziła.

– Bzdura.

Zapadła cisza, podczas której nie patrzyli na siebie.

– Po telefonie od Krynickiej umówiłem cię z Moniką Paczulską. Zgłosisz się do niej jutro dwunasta trzydzieści. Nie miała wolnych terminów, ale dla ciebie znalazła.

– Robisz ze mnie zjeba?

– Ludzie chodzą do psychologów. To od dawna modne.

Kruk powoli pokręcił głową.

– Wpół do pierwszej… Mam nowe śledztwo w sprawie zabójstwa, tylko jednego człowieka, a ty rozwalasz mi dzień.

– Jestem twoim szefem, pamiętasz? – Zych, nie czekając na odpowiedź, dodał: – Masz to gdzieś. Wiesz, kim jest Rudy Giuliani?

– No.

– To dobrze. Bo teraz będzie tak: ja będę Giuliani, a ty będziesz Nowy Jork. Rozumiesz, o co mi chodzi?

– Coś mi świta.

– Jesteś ciekawy, co tutaj piszę? – Kruk spojrzał pytająco i Marcin odpowiedział na to nieme pytanie: – Twoje zwolnienie dyscyplinarne.

Przez chwilę świat spowolnił, jakby coś się zacięło w jego mechanizmach. A potem znowu ruszył z miejsca, jakby nigdy nic.

– Tylko na niby. Jesteśmy kumplami, byłem ciekawy, czy jestem w stanie to zrobić.

Kruk spojrzał na zapisaną równym pismem kartkę.

– Wygląda na to, że jesteś.

– Obserwuję cię ostatnio. Nawet z tymi Petersami… Poświęciłeś całą noc, żeby się nad nimi znęcać.

– Nie mogę spać. A oni się nie obrazili.

– Będziesz miał szczęście, jak nie poszczują cię w nagrodę adwokatem.

– Miałem się z nimi cackać?

– Miałeś działać w ramach prawa.

Kruk pokręcił głową.

– Marcin…

– Od zawsze jestem po twojej stronie, Sławek. Ale zacząłem się zastanawiać. Niepokoję się.

– Zapomniałeś, dlaczego poszliśmy do policji?

– Nie pierdol, to nie ma nic do rzeczy. Matylda mówi, że się staczasz. I że muszę ci pomóc, póki jest na to czas.

– Wywalając mnie z roboty?

– Tak naprawdę to się robi inaczej, daje się polecenie do kadr. – Marcin Zych przedarł zapisaną kartkę. – To tylko próba. Nawet nie generalna. Ale już wiem, że potrafię.

4

Zza ściany dobiegała muzyka, ale goście jeszcze nie zaczęli się schodzić. Brakowało całej godziny do otwarcia klubu. Dzień był powszedni, pewnie pojawi się paru ludzi, jak zwykle zbyt mało, aby dało się wyjść na swoje, jednak Leona Stompura nic to nie obchodziło.

Biuro oddzielała od pozostałej części klubu jedynie ceglana ścianka, ale i tak można się tu było schronić przed resztą. Zwłaszcza przed Ante, który wprowadzał w obowiązki nową barmankę. Było to jedno z niewielu zadań, których nie zwalał na Leona. Rekrutacja i szkolenie barmanek. I przystawianie się do nich z pozycji szefa tego bałaganu.

Leon usiadł przy stole, na który rzucił portfel. Przez kilka minut powstrzymywał się, tylko się gapił, w końcu jednak podniósł go i otworzył. Spojrzał na zdjęcie za przezroczystą folią. Była to portretowa fotografia dziewczyny. Zwykła fotografia, zwykła dziewczyna, ładna, ale nie jakoś nadzwyczajnie.

A jednak ta dziewczyna zmieniła jego życie.

A raczej zmieniła je ta fotografia.

Wiedział, że ma obsesję, i że to nie jest zdrowe. Kiedy tylko nie był z Natalią, miał poczucie, że marnuje czas. Ale ona musiała chodzić do pracy, on też miał obowiązki w klubie. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby razem zamieszkali. Niestety ona nigdy o tym nie wspomniała, a on nie miał odwagi, by jej to zaproponować.

I gdy nie było jej przy nim, tęsknił. A kiedy tęsknił, gapił się na jej zdjęcie. Usiłował odczytać wyraz jej twarzy, odgadnąć, co czuła w chwili, gdy zdjęcie było robione.

Pytał ją o to wiele razy. Nie potrafiła sobie przypomnieć, pamiętała jedynie, że była wtedy szczęśliwa. To stan, o którym zdążyła zapomnieć, ale Leon miał nadzieję, że dzięki niemu, dzięki temu, co dla niej robił, szczęście kiedyś powróci.

– Jesteś pojebany – usłyszał za sobą głos. – Ale to już wiesz.

Ante.

Bezszelestnie stanął za plecami Leona, który pośpiesznie zamknął portfel. Fotografia zniknęła i od razu poczuł się samotny.

– To zdjęcie znowu sprowadzi na nas nieszczęście – ciągnął Ante.

– Już to mówiłeś.

– Wiele razy.

Ante ciężko usiadł za swoim biurkiem. Krzywił się, jakby właśnie zjadł coś kwaśnego. Miał dwadzieścia trzy lata, był o miesiąc młodszy, ale uważał, że zna życie.

– Myślałem, że jak ją w końcu przelecisz, przestaniesz mieć na jej punkcie taki odpał.

Leon przygryzł wargi. Nie odezwał się.

– Przeleciałeś ją czy nie?

– Nie twoja sprawa.

– Ile to już trwa? Natalia dała ci dupy? – Ante czekał na odpowiedź, a gdy się nie doczekał, westchnął. – Jesteś beznadziejny w tych sprawach.

Leon pomyślał o pewnej nocy. To działo się nie tak dawno temu. Widział przed sobą twarz Natalii, jej ciało, które chciała mu ofiarować, ale nie potrafiła. Nagle, kiedy wydawało się już, że jest dobrze, wybuchnęła płaczem. Płakała, przepraszała, mówiła, że chce się dla niego otworzyć, tylko jeszcze dla niej za wcześnie.

– Jest jej ciężko – powiedział Leon cicho. – Wciąż czeka.

Ante wzruszył ramionami.

– Zakochałeś się. Jesteś pizdą.

– Nie chcę jej skrzywdzić.

– Nie krzywdź jej – zgodził się Ante, przymrużył oczy. – Zaproś ją tutaj. Powinna tu często przychodzić, na pewno by chciała.

Leon popatrzył w podłogę.

– Nie mów tak.

– To miejsce jest magiczne, zwłaszcza nocą. Diabły wyglądają na nas ze ścian, a my możemy śmiać się z nich, bo to my jesteśmy diabłami.

– Przestań. – Leon spojrzał na malowidło za plecami Antego, które przedstawiało trzy z licznych demonów zdobiących ściany klubu, gdy pochylają się nad sponiewieranym grzesznikiem. Jeden z tych demonów trzymał klucz do piekła. – Mam prośbę.

– Byle nie o pieniądze.

– Natalia powinna brać nadgodziny, bo jak nie, szef ją wywali. Chociaż na kilka godzin w tygodniu musi zatrudnić niańkę do dziecka.

– Jej chłopak to kawał gnoja, wiesz? Tak zostawić młodą mamę na pastwę losu…

– Przestań o nim gadać.

Ante oglądał swoje paznokcie. Uwielbiał mieć przewagę.

– A więc znowu chodzi o pieniądze. Dobra, zaproś ją tutaj.

– Co?

– Zaproś Natalię. Nie trzymaj jej z daleka ode mnie.

– Nie trzymam.

– Więc niech tu przyjdzie. Zabawmy się.

– Jak?

– Wiesz jak. – Roześmiał się na cały głos, a Leon ostatnio coraz gorzej znosił, gdy Ante zachowywał się w taki sposób. – Nie będzie nudno, co? – Oczy mu błyszczały. – Powiedz, że ją zaprosisz. Ile kasy potrzebujesz?

– Dałbyś mi dwa koła akonto wypłaty.

– Jak ty się ładnie wysławiasz, „akonto” to jakoś z francuska? Dam ci, jeśli ona tu przyjdzie.

Milczenie.

– To będzie niewinna zabawa – kontynuował Ante. – Żeby nie było nudno. Prawda, że nie będzie?

– Tak – warknął Leon. – Jeśli ciebie spotka, to nie będzie.

– No i dobrze. Przecież o to chodzi, żeby nie było.

Zadzwonił telefon Antego.

Leon od zawsze zazdrościł mu arogancji, pewności siebie i ojca, który niczego mu nie żałował. Klub Krypta 66 należał do Henryka Łozowskiego, dzięki czemu jego syn Antoni mógł bawić się w menedżera. Był prawdopodobnie najgorszym z możliwych menedżerów, taboret na jego miejscu sprawdziłby się lepiej, bo taboret przynajmniej nie wyciągałby łap do każdej barmanki.

Leon nienawidził tego klubu, tych popieprzonych malunków na ścianach, tej nazwy. I powoli zaczynał nienawidzić Antego, choć akurat na to nie mógł sobie pozwolić.

Ostatnio chodził spłukany, bo usiłował pomagać Natalii, a Ante był jego jedynym źródłem gotówki. Ojciec Leona nie zamierzał mu pomagać. Był zły, że jego syn pracował w klubie.

Młody Łozowski skończył rozmawiać.

– Dasz mi te dwa koła? – spytał Leon.

Dostrzegł zmianę w wyrazie twarzy kolegi.

– Musimy zająć się czymś ważnym. Właśnie dostałem cynk.

– Jaki?

– Świadkowie w sprawie Koniecznego przyjechali do Gdańska, a ja wiem, kim są i gdzie się zadekowali.

– Skąd to wiesz? Znowu dzwonił ten facet?

– Dziwny jest, szepcze do słuchawki.

– Ufasz mu?

– Przecież go nie znam. Ale jego informacje się sprawdzają. Wiedział, że Konieczny zmieni adwokata, a ten powoła nowych świadków. A teraz podał adres, gdzie możemy ich znaleźć.

Leon poczuł niepokój. Zdało mu się, że diabeł na ścianie poruszył kluczem, zapraszając do piekła.

– Po co to robi?

– Skąd mam wiedzieć? Może on też nie chce, żeby Konieczny wylazł z pudła. Jednego nie rozumiem. Za każdym razem, gdy kończymy rozmowę, mówi jakoś tak niezrozumiale.

– A co mówi?

Ante wzruszył ramionami, milczał chwilę.

– Może w ten sposób chce powiedzieć „do widzenia”?

– Co mówi? – powtórzył Leon.

Ante odparł niepewnie, co mu się rzadko zdarzało:

– Szosza, szosza.

5

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Opracowanie graficzne okładki:

Emotion Media Pamela Magierowska-Kobus

Ilustracja na okładce

iStock; 123RF

Redaktor prowadzący:

Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne:

Joanna Bielska, Grażyna Ordęga

Korekta:

Sylwia Kozak-Śmiech

© 2019 by Piotr Górski

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa, 2019, 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-834-2512-2

Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.