Krzyk Południa - Ada Tulińska - ebook + książka

Krzyk Południa ebook

Tulińska Ada

4,4

Opis

Pierwsza bitwa w wojnie, mimo zwycięstwa, nie przyniosła pokrzepienia serc. Mieszkańcy wyspy żyją w ciągłym strachu i przygotowują się do ostatecznego starcia. Laura, Gabriel i Remek udają się na Południe w poszukiwaniu prastarego jaja. Muszą je zniszczyć, ponieważ książę Dymitr również chce je zdobyć i wykorzystać jako broń. Ta misja może zaważyć na wyniku wojny, a Krzyk Południa nie może pozostać bez odpowiedzi.
Serce Laury toczy własną walkę: pomiędzy uczuciami do dwóch mężczyzn, pomiędzy dobrem i złem. Czy ziści się przekleństwo rzucone przed laty na księcia Dymitra? Co Laura będzie musiała zrobić, żeby ocalić świat, który kocha?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 377

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (45 ocen)
28
12
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sylwiucha

Nie oderwiesz się od lektury

totalny ogiern , pełna akcji ostatnia część. kogo wybierze Laura... po której stronie stanie... polecam
00
MariolaAndrzejczak

Nie oderwiesz się od lektury

mega mega czad
00
AlicjaAmi

Dobrze spędzony czas

Najciekawiej się dzieje jak Laura przebywa z Dimitrim.Pod względem uczuć jak i głównej historii.Dimitri to wyróżniającą się postać,nieprzewidywalny,bezwzględny i podstępny.Często jego zachowanie względem Laury rozczarowuje i wnerwia,jednak i i tak liczę na to,że w końcu będą razem.Nijaki Gabriel nie ma tu szans,szkoda -dobry chłopak też powinien mieć jakiś charakter.Nie jest źle, ale mnie przy tej serii trzyma tylko wątek z Dimitrim,reszta dość przeciętna.
00

Popularność




Część I 

Do­tyk Pół­nocy

Część II

Od­dech Wschodu

Część III

Krzyk Po­łu­dnia

W przy­go­to­wa­niu

W ob­ję­ciach wroga

Dla mo­jej ma­łej iskierki, Mi­chasi

Rozdział 1

Narada

Nie­spełna ty­dzień temu do­szło do krwa­wej bi­twy na Sza­rej Wy­dmie. Laura, jako za­kład­niczka kró­le­stwa Ka­ty­ryku, miała zo­stać wy­mie­niona na Wszech­kom­pas – ma­giczny przed­miot, który wska­zy­wał drogę do nad­na­tu­ral­nych miejsc, istot i przed­mio­tów. Książę Ka­ty­ryku, Dy­mitr, chciał prze­chy­trzyć Ga­briela i za­cho­wać za­równo Laurę, jak i kom­pas dla sie­bie. Po­je­dy­nek mię­dzy Dy­mi­trem i Ga­brie­lem do­pro­wa­dził do pierw­szej bi­twy w woj­nie. Aqu­aria­nie nie mieli szans, woj­ska Ka­ty­ryku, skła­da­jące się z ra­ro­gów, gno­mów, trolli i in­nych ras, prze­wyż­szały ich li­czeb­nie. Bi­twę prze­rwało na­dej­ście ogrom­nej fali, która ura­to­wała skórę wo­jow­ni­kom z Fri­sørd. Te­raz z każ­dym dniem Fri­sørd­czycy oba­wiali się na­jazdu nie­przy­ja­ciela.

– Słu­chaj­cie – po­wie­działa Laura, prze­cho­dząc mię­dzy re­ga­łami w bi­blio­tece. – Za­mie­rzam udać się na po­łu­dnie i od­na­leźć jajo.

Przez otwarte okna było wi­dać wzbu­rzone mor­skie fale. Wszy­scy wie­dzieli, że ktoś bę­dzie mu­siał je­chać, jed­nak nikt nie chciał się zgło­sić na ochot­nika. Nikt z wy­jąt­kiem pew­nego ru­dzielca w czer­wo­nej ban­dance, który te­raz pa­trzył na nią z cie­lę­cym uwiel­bie­niem. Od kilku dni szu­kali ja­kichś wska­zó­wek do­ty­czą­cych miej­sca po­bytu mi­stycz­nego jaja, któ­rego po­szu­ki­wał rów­nież Dy­mitr.

– Sa­mo­bój­stwo – skwi­to­wał Za­giel ozię­ble. Jako je­dyny bar­dziej niż szu­ka­niem in­for­ma­cji zaj­mo­wał się sta­nem swo­ich pa­znokci.

Za­pa­dła uciąż­liwa ci­sza, kiedy po­zo­stali pod­nie­śli głowy znad ksią­żek.

Ga­briel chrząk­nął.

Olla po­pa­trzyła na niego py­ta­jąco, a pod­eks­cy­to­wany Re­mek wy­su­nął się na kra­wędź fo­tela. Je­żeli mieli zde­cy­do­wać, kto po­je­dzie szu­kać jaja, to on znał do­brego kan­dy­data.

– Ja i Laura wy­ru­szymy na po­łu­dnie. Ktoś musi zo­stać w zamku i mieć oko na sprawy. Ktoś inny musi po­je­chać i na­wią­zać so­jusz z ol­brzy­mami i kar­łami.

Laura zer­k­nęła na Ga­briela z za­cie­ka­wie­niem. Czy była jesz­cze ja­kaś fan­ta­styczna rasa, któ­rej Dy­mitr nie pod­bił, nie ku­pił, nie przy­łą­czył do swo­jej ar­mii? Jak mało jesz­cze wie­działa o świe­cie, w któ­rym żyła przez dwa­dzie­ścia kilka lat?

– Jadę z wami – oznaj­mił Re­mek, za­cie­ra­jąc ręce.

Za­giel par­sk­nął ze znie­cier­pli­wie­niem i po­pa­trzył na niego jak na ostat­niego wa­riata.

Laura uśmiech­nęła się do niego cie­pło, a Ga­briel przy­tak­nął z uzna­niem.

– Za­gielu, wraz z Le­ifem po­je­dzie­cie ne­go­cjo­wać wa­runki so­ju­szu do ol­brzy­mów. Olla i Ljam po­jadą do kar­łów – za­su­ge­ro­wał Ga­briel.

Bra­ko­wało jed­nej za­ufa­nej osoby, która pil­no­wa­łaby spraw na zamku. Ga­briel my­ślał in­ten­syw­nie dłuż­szą chwilę, prze­cze­su­jąc ner­wowo kru­czą grzywkę. Już otwie­rał usta, żeby coś po­wie­dzieć, kiedy otwo­rzyły się drzwi.

Wszy­scy się wzdry­gnęli i od­wró­cili ner­wowo. W drzwiach stał czer­wony jak bu­rak Lars, dy­go­cząc z wy­siłku. Dło­nią z pier­ście­niem opie­rał się o fra­mugę, dy­sząc ciężko. Gdy wresz­cie zła­pał od­dech, uśmiech­nął się z ulgą.

– Tu są wszy­scy… Ja­śnie Pa­nie... Hra­bia Oskar się obu­dził.

Wszy­scy obecni w bi­blio­tece ode­tchnęli i pod­nie­śli się po­spiesz­nie z miejsc. Olla za­częła biec, zo­sta­wia­jąc resztę z tyłu. Jej dłu­gie czarne włosy po­wie­wały za nią jak we­lon.

Laura ru­szyła za nimi nie­chęt­nie. Jej dłoń od­na­la­zła rę­ko­jeść szty­letu za pa­skiem ciem­nych dżin­sów.

Ga­briel cze­kał na nią przy drzwiach na ko­ry­tarz.

– Nic nie zro­bię – syk­nęła.

Lekko się uśmiech­nął, a w jego oczach za­tań­czył zna­jomy za­wa­diacki ognik.

– Już nie można prze­pu­ścić damy w drzwiach? Nie po­dej­rze­wam cię o złe za­miary.

Laura wes­tchnęła i pu­ściła rę­ko­jeść. Dama… Czy dama nosi nóż za pa­skiem spodni?

– Ja bym so­bie nie ufała – stwier­dziła, na co Ga­briel par­sk­nął śmie­chem.

Rzu­ciła mu ukrad­kowe spoj­rze­nie i do­piero te­raz zdała so­bie sprawę, jak bar­dzo tę­sk­niła za jego gło­sem. Przez te wszyst­kie mie­siące od­su­nęła go od sie­bie, pró­bo­wała za­po­mnieć o tej pięk­nej twa­rzy. Chwila jego nie­sły­sza­nego od dłu­giego czasu śmie­chu spra­wiła, że jej spięte plecy za­częły się lekko roz­luź­niać. Do­tarli pod wrota kom­naty, w któ­rej prze­by­wał hra­bia.

Re­mek i Ljam cze­kali pod ścianą, po­zwa­la­jąc ro­dzi­nie na chwilę pry­wat­nej roz­mowy. Laura za­sta­na­wiała się, czy do nich nie do­łą­czyć, ale Ga­briel zła­pał ją za rę­kaw i bez ostrze­że­nia wcią­gnął za sobą do środka.

Hra­bia Oskar sie­dział na po­ście­lo­nym łóżku i za­wią­zy­wał pod szyją je­dwabną apaszkę. Na ra­miona za­rzu­cony miał atła­sowy gra­na­towy sur­dut ze stójką. Olla sie­działa obok, opie­ra­jąc głowę na jego ra­mie­niu, a łzy ra­do­ści spły­wały po jej bla­dych po­licz­kach. Chory nie tylko się obu­dził ze śpiączki. Jego jesz­cze nie­dawno po­prze­ty­kane si­wi­zną włosy wró­ciły do ko­loru atra­men­to­wej czerni, a skóra na po­licz­kach na­pięła się i wy­gła­dziła. Sto­jące przed nim dzieci i żona nie mo­gły ukryć zdzi­wie­nia. Ja­kim cu­dem po tylu mie­sią­cach śpiączki do­szło do tak na­głego wy­zdro­wie­nia?

– Wy­glą­da­cie, jak­by­ście zo­ba­czyli du­cha – po­wie­dział hra­bia i dźwi­gnął się na nogi.

Ro­sel rzu­ciła mu się na szyję, a Za­giel i Ga­briel oto­czyli ich swo­imi rę­koma.

Laura stała w ką­cie, na­dal nie do­wie­rza­jąc. Czy fak­tycz­nie łzy fe­niksa były w sta­nie uzdro­wić aqu­aria­nina? Je­żeli tak, nie miała za­miaru ni­komu o tym mó­wić.

– No już do­brze, po­ła­mie­cie mi że­bra – za­śmiał się hra­bia i ode­pchnął ich de­li­kat­nie od sie­bie.

– Oj­cze… – za­czął Ga­briel. – Jest tyle do omó­wie­nia…

Laura za­kasz­lała wy­mow­nie i po­słała mu zna­czące spoj­rze­nie. Nie ufała hra­biemu.

Olla zer­k­nęła na nią z nutką iry­ta­cji. Ga­briel wy­cią­gnął ka­wa­łek kartki z kie­szeni.

– Kim jest Bed­narz? – za­py­tał sta­now­czo.

Hra­bia przy­cią­gnął li­ścik do oczu, szu­ka­jąc w gło­wie na­zwi­ska.

– Nie wiem. A po­wi­nie­nem? – od­parł po chwili, od­da­jąc mu kartkę.

Laura uważ­nie na­słu­chi­wała ude­rzeń jego serca, nie przy­spie­szyły na­wet o mi­li­se­kundę. Albo mó­wił prawdę, albo do per­fek­cji opa­no­wał sztukę ma­ni­pu­la­cji.

– Po­sta­raj się so­bie przy­po­mnieć... – mó­wił Ga­briel. – To ważne.

– Skąd to ma­cie? – za­py­tała Ro­sel szorstko.

– List le­żał na ko­mo­dzie – wtrą­ciła Laura.

Hra­bina spoj­rzała na nią z dez­apro­batą i po­tarła po­dejrz­li­wie brodę. Była nie­zwy­kle wy­soką ko­bietą, opa­da­jące na ra­miona włosy i zmarszczki wo­kół oczu spra­wiały, że biły od niej ma­je­sta­tyczny blask i mą­drość. Jed­nak w tych oczach dało się doj­rzeć coś jesz­cze. Gdyby ktoś miałby po­pro­sić Laurę o opi­sa­nie jed­nym sło­wem Ro­sel, opi­sa­łaby ją jako prze­bie­głą.

– To je­den z pod­da­nych, który zaj­mo­wał się do­stawą ma­te­ria­łów na szaty – udzie­liła in­for­ma­cji hra­bina.

Ga­briel już otwie­rał usta, aby da­lej drą­żyć te­mat, ale Laura była szyb­sza.

– Ach, w po­rządku. Miej­cie go na oku, wy­da­wało mi się, że sły­sza­łam to na­zwi­sko wśród straż­ni­ków Dy­mi­tra.

Po­liczki Ro­sel przy­brały ko­lor doj­rza­łego jabłka, a hra­bia zro­bił minę, jakby Laura po­zwo­liła so­bie brzydko za­kląć w jego obec­no­ści. Skąd ona się tu wzięła? Ro­sel za­pew­niała go, że naj­okrut­niejsi łowcy po­lo­wali na dziew­czynę w Pol­sce i już ktoś praw­do­po­dob­nie ją schwy­tał. A ona stała tu­taj cała i zdrowa. W do­datku mó­wiła o straży księ­cia Ka­ty­ryku, o któ­rego ist­nie­niu nie po­winna wie­dzieć. Ile lat był w śpiączce, skoro wy­rok Za­giela się już skoń­czył i ten rów­nież stał obok? Czuł się za­kło­po­tany i zdez­o­rien­to­wany.

– Do sali au­dien­cyj­nej – za­rzą­dził. – Po­słu­cham, co ma do po­wie­dze­nia.

– Nie­moż­liwe... Umarł wraz z pierw­szą falą mor­dow­nika... – po­wie­działa z te­atral­nym smut­kiem Ro­sel. – Jego ciało spa­lono.

Gar­dło Oskara za­ci­snęło się w przy­pły­wie stresu. Już otwie­rał usta, żeby za­py­tać, kto ośmie­lił się...

– Ade­mar – wtrą­ciła Olla. – To on jest od­po­wie­dzialny za epi­de­mię.

Hra­bia pró­bo­wał po­skła­dać my­śli. Rzu­cił okiem na pier­ścień Laury i bez pro­blemu roz­po­znał sym­bol fe­niksa po­że­ra­ją­cego ru­bin.

– Zo­staw­cie nas sa­mych – po­pro­sił, przy­glą­da­jąc się ba­daw­czo dziew­czy­nie.

Olla spoj­rzała na ojca z za­cie­ka­wie­niem, a Ro­sel wy­glą­dała na nie­za­do­wo­loną. Za­giel zła­pał matkę pod rękę i wy­pro­wa­dził z kom­naty de­li­kat­nie, lecz sta­now­czo. Ga­briel rzu­cił Lau­rze pełne nie­po­koju spoj­rze­nie i rów­nież wy­szedł. Hra­bia mu­siał chrząk­nąć, żeby Olla wstała z łóżka i opu­ściła po­miesz­cze­nie.

Gdy za­mknęły się drzwi, Laura unio­sła brwi py­ta­jąco, a hra­bia wska­zał jej fo­tel przy stole. Nie­chęt­nie za­jęła miej­sce, a on usiadł na­prze­ciwko, lu­stru­jąc ją spoj­rze­niem nie­bie­skich oczu.

– Kim jest Bed­narz? – po­no­wiła py­ta­nie.

Mina Oskara zdra­dzała cie­ka­wość. Żadne z nich nie uwie­rzyło, że jego ciało zo­stało spa­lone. Hra­bia prze­szedł się le­ni­wym kro­kiem wzdłuż kom­naty i wyj­rzał przez okno. Czarne włosy błysz­czały jak płynna smoła. Ga­briel był bar­dzo po­dobny do ojca i to spra­wiało, że Laura za­czy­nała au­to­ma­tycz­nie ufać hra­biemu. Mu­siała so­bie po­wta­rzać, że to pu­łapka.

– Nie wiem, ty mi po­wiedz, wszystko, co o nim wiesz, a po­sta­ram się to usta­lić.

– Czemu pani Ro­sel pró­buje go chro­nić?

Dziew­czyna była by­strzej­sza, niż po­dej­rze­wał.

– To też po­sta­ram się usta­lić. Nie mu­sisz się ni­czego oba­wiać ze strony mo­jej żony. A te­raz opo­wiedz mi wszystko od po­czątku – na­ka­zał, od­wra­ca­jąc zie­lone oczy od fa­lu­ją­cego mo­rza.

Laura za­sznu­ro­wała usta. Niby czemu mia­łaby mu za­ufać? Na tym dwo­rze ufała tylko i wy­łącz­nie Ga­brie­lowi. We­dług niej na za­ufa­nie nie za­słu­gi­wał na­wet jej pies Leon, który mógłby na nią do­nieść Ana­to­li­jowi za ka­wa­łek pa­rówki.

Hra­bia do­sko­nale roz­po­znał tę minę i za­czął za­sta­na­wiać się, co może jej za­ofe­ro­wać, żeby ją prze­ko­nać.

– Je­steś tu z po­le­ce­nia Dy­mi­tra? – za­py­tał wprost. Jego palce bęb­niły ner­wowo o rzeź­bie­nia na sty­lo­wym pa­ra­pe­cie. W nie­bie­skich oczach Laury wzbu­rzyła się złość. Po­czuła, jakby hra­bia wy­mie­rzył jej po­li­czek i spło­nęła ru­mień­cem. Hra­bia wy­pro­sto­wał się bar­dziej i od­chrząk­nął.

– To do­brze, że nie… Mu­sisz mi wy­ba­czyć. Tro­chę mnie omi­nęło przez ostat­nie mie­siące. Prze­mie­rzył kom­natę i usiadł przy stole.

– Na zamku jest zdrajca – po­wie­działa Laura bez ogró­dek. Jej palce ner­wowo ob­ra­cały pier­ścień z ru­bi­nem.

– Ale nie je­steś nim ty…

– Skąd ta pew­ność? – Wy­zy­wa­jąco unio­sła pod­bró­dek. Hra­bia zmarsz­czył brwi i przyj­rzał jej się uważ­nie.

– Łzy fe­niksa, wspa­niały dar – stwier­dził ci­chym gło­sem. – Nie­wielu mo­gło mieć tyle szczę­ścia, co ja. Dzię­kuję.

– Nie ma za co.

– Po­wiedz mi, komu ufasz.

– Tylko Ga­brie­lowi.

Hra­bia lu­stro­wał ją mą­drym spoj­rze­niem, pró­bu­jąc wszystko po­ukła­dać w gło­wie.

– We­dług prawa nie po­winno być tu ani cie­bie, ani Za­giela. Czy Ga­briel we­zwał cię, abyś mnie ule­czyła? Jak to się stało, że do­łą­czy­łaś do ra­ro­gów?

Laura po­pa­trzyła na niego wście­kle, zgrzy­ta­jąc zę­bami.

– Do ni­kogo nie do­łą­czy­łam – po­wie­działa cier­pli­wie, za­ci­ska­jąc dłoń na pier­ście­niu. Złoto zda­wało się pa­rzyć jej palce i szep­tać jak szem­rząca woda na ka­mie­niach po­toku. Laura zi­gno­ro­wała ten zew, cho­wa­jąc go w poły tu­niki. – Tak wy­szło. Zna­la­złam się w nie­od­po­wied­nim miej­scu w nie­od­po­wied­nim cza­sie i zo­sta­łam pod­stę­pem ścią­gnięta do Ka­ty­ryku. Nikt mnie nie we­zwał… Sama stwier­dzi­łam, że to mo­głoby panu po­móc.

– Fa­scy­nu­jące.

Oczy hra­biego nie­spiesz­nie ana­li­zo­wały jej twarz. Dłu­go­wieczne istoty zu­peł­nie ina­czej od­bie­rały czas. Po­śpiech miał inny wy­miar. Laura wstała nie­cier­pli­wie.

– Je­ste­śmy w sta­nie wojny – stwier­dził nieco na­pa­stli­wie.

Hra­bia po­pa­trzył na nią, nie kry­jąc zdu­mie­nia.

– Resztę wia­do­mo­ści może prze­ka­zać któ­ryś z sy­nów. Mogę odejść?

– Nie. Chcę usły­szeć twoją wer­sję wy­da­rzeń, od po­czątku. Ja i Ro­sel je­ste­śmy od­po­wie­dzialni za te wszyst­kie nie­szczę­ścia, które cię spo­tkały. Jak udało ci się unik­nąć si­deł łow­ców?

Laura otwo­rzyła usta ze zdzi­wie­nia, a po­tem ogar­nęła ją zwie­rzęca złość. Jej dło­nie zwi­nęły się w pię­ści, go­towe do ciosu.

– Czyli jed­nak wiesz, kim jest Bed­narz? – W przy­pły­wie fu­rii zlek­ce­wa­żyła wszyst­kie ty­tuły i zwró­ciła się do hra­biego „na ty”.

– Nie, a co on ma wspól­nego z tym te­ma­tem?

Hra­bia na­dal pa­trzył na nią tym sku­pio­nym, ła­god­nym wzor­kiem, który za­czy­nał ją już po­waż­nie iry­to­wać.

– Wszystko – wy­pluła z sie­bie z od­razą. Na wspo­mnie­nie ataku w jej domu za­lała ją świeża fala zło­ści. – Bed­narz do­wo­dził ze­spo­łem łow­ców, któ­rzy mnie zła­pali. Za­giel mnie ura­to­wał. – Chciała mu do­piec, że bez­myśl­nie na­ra­ził i swo­jego syna, który ru­szył jej na ra­tu­nek.

Hra­bia od­chy­lił się na opar­cie pi­ko­wa­nego fo­tela.

– Prze­pra­szam cię za to, co wy­cier­pia­łaś. Chcie­li­śmy cię od­su­nąć od Ga­briela. Wasz ro­mans za­chwiał mię­dzy­na­ro­do­wymi so­ju­szami i na­szą po­zy­cją.

– Fan­ta­stycz­nie – po­wie­działa, nie kry­jąc sar­ka­zmu.

– Bed­narz i łowcy nie dzia­łali z mo­jego roz­kazu – oznaj­mił hra­bia.

– Prze­staję na­dą­żać – przy­znała Laura, mru­żąc oczy.

– Za­raz wszystko wy­ja­śnimy...

Hra­bia Oskar już na­ci­skał przy­cisk w pa­nelu. Laura nie za­uwa­żyła, kiedy wstał z fo­tela i prze­szedł przez kom­natę. Po­ru­szał się za­ska­ku­jąco szybko.

– Przy­pro­wadź­cie Ro­sel – wy­dał po­le­ce­nie.

Laura po­now­nie usia­dła na fo­telu, krzy­żu­jąc ręce wy­cze­ku­jąco. Kon­fron­ta­cja z matką Ga­briela jej nie prze­ra­żała. Była cie­kawa, co ma na swoje uspra­wie­dli­wie­nie.

Pięć mi­nut póź­niej w drzwiach po­ja­wił się Za­giel.

– Matka znik­nęła.

Rozdział 2

Groźba

Po­szu­ki­wa­nia trwały kilka go­dzin, jed­nak nie zna­le­ziono nic wię­cej oprócz wska­zó­wek, że Ro­sel opu­ściła za­mek w po­śpie­chu. Je­den z mło­dych pod­da­nych na­tknął się na za­la­ko­waną ko­pertę i nie­zwłocz­nie przy­niósł ją do sali au­dien­cyj­nej.

Hra­bia Oskar ro­ze­rwał pa­pier i od­czy­tał list po ci­chu. Jego nie­bie­skie oczy wo­dziły po tek­ście bez mru­gnię­cia. Z wra­że­nia usiadł na ma­ho­nio­wym krze­śle przy stole i po­tarł czoło dło­nią zwi­niętą w pięść. Zgniótł pa­pier i wrzu­cił do ko­minka.

– Ode­szła... – oznaj­mił ci­cho. – Na­pi­sała, że nie jest w sta­nie nas da­lej chro­nić…

Laura przy­glą­dała się wszyst­kim no­stal­gicz­nym twa­rzom, aż sama za­nu­rzyła się w smutku. Na do­brą sprawę, ni­gdy nie miała oka­zji po­znać Ro­sel. Kilka mi­nut ci­szy zda­wało się trwać wiecz­ność. Olla w końcu od­wa­żyła się za­brać głos:

– Może wkrótce wróci.

Laura wy­pu­ściła po­wie­trze z sy­kiem. Czy tylko jej umysł pod­su­wał wnio­ski, że Ro­sel ucie­kła jak tchórz, uni­ka­jąc od­po­wie­dzial­no­ści za zdradę?

Hra­bia Oskar zda­wał się wy­czy­tać oskar­że­nie z jej spię­tej twa­rzy.

– Ucie­kła, za­bie­ra­jąc ta­jem­nicę Bed­na­rza ze sobą – stwier­dził smutno. – A te­raz opo­wiedz­cie mi wszystko po ko­lei. Co do­pro­wa­dziło mnie do punktu, w któ­rym wie­lo­let­nia part­nerka zde­cy­do­wała się mnie opu­ścić i sta­nę­li­śmy w ob­li­czu wojny?

Laura dys­kret­nie prze­wró­ciła oczami z wes­tchnie­niem. Znowu opo­wia­da­nie, kiedy ona chciała dzia­łać i li­czyła się każda se­kunda! Szczę­śli­wie to ją hra­bia wska­zał do mó­wie­nia jako pierw­szą. Opo­wie­działa o tym, jak Za­giel oca­lił ją z rąk zbi­rów, a po­tem padł ofiarą Dy­mi­tra i Ana­to­lija. Nie­stety, hra­bia chciał po­znać każdy szcze­gół, więc prze­słu­cha­nie za­częło być bar­dzo dłu­gie i mę­czące. Z czer­woną twa­rzą na­piła się wody, gdy skoń­czyła wą­tek. Za­giel kon­ty­nu­ował hi­sto­rię z po­mi­nię­ciem wy­jąt­kowo pa­skud­nych tor­tur do mo­mentu, aż Laura go od­na­la­zła i uwol­niła, ni­we­cząc plany wy­miany go na Wszech­kom­pas. Olla za­brała głos i zre­la­cjo­no­wała, jak od­na­la­zła przy­czynę za­tru­cia wody wo­kół wy­spy i wraz z Lja­mem i Rem­kiem udali się do Porto. Tam prze­ko­nali się o tym, że Ade­mar, ich te­raz już były so­jusz­nik, po­ta­jem­nie bu­duje ar­mię splu­ga­wio­nych.

Hra­bia Oskar co­raz bar­dziej za­pa­dał się w fo­tel, słu­cha­jąc ko­lej­nych re­we­la­cji. Wy­dał z sie­bie ci­che syk­nię­cie, kiedy Za­giel opi­sy­wał prze­bieg bi­twy na sza­rej wy­dmie.

– …no i ta wielka fala nas ura­to­wała – skoń­czył.

– Cud, ko­lejny cud – rzekł hra­bia Oskar i jego mą­dry wzrok prze­niósł się na Laurę, która sie­działa na jed­nym z krze­seł, wier­cąc się nie­cier­pli­wie. W końcu wstał z tronu, pod­szedł do niej i skło­nił się w pas. Wszy­scy zba­ra­nieli, a w szcze­gól­no­ści Laura. Nikt jed­nak nie sko­men­to­wał dziw­nego za­cho­wa­nia hra­biego. A Laura była mu wdzięczna, że nie po­dzie­lił się swo­imi do­my­słami o fak­tycz­nym prze­biegu wy­da­rzeń. Z ja­kichś po­wo­dów nie chciała się od­sła­niać. We­zwa­nie fali udało się tylko raz i nie miała pew­no­ści, że uda się to po­wtó­rzyć.

Gdy hra­bia wró­cił na swoje miej­sce, prze­ka­zali mu wszyst­kie po­my­sły na ko­lejne dzia­ła­nia, ja­kie oma­wiali w bi­blio­tece. Kiedy słu­chał hi­sto­rii o smo­li­stym jaju, jego twarz stała się jak wy­kuta z lodu ma­ska.

– Jajo nie ist­nieje – po­wie­dział w końcu bez­barw­nym gło­sem.

– Ist­nieje… – upie­rała się Laura. – Dy­mitr był go­tów za­ry­zy­ko­wać otwartą bi­twę, żeby zdo­być kom­pas i od­na­leźć jajo. Je­stem pewna, że nie byłby na tyle głupi, żeby… – Po­czuła na so­bie po­tę­pia­jące spoj­rze­nie Za­giela. – On po pro­stu nie po­świę­ciłby swo­ich wo­jow­ni­ków, gdyby nie był pe­wien. Zresztą to, czego do­wie­dział się Za­giel, to tylko po­gło­ski, ale może warto je spraw­dzić – upew­nić się, że jajo na­prawdę nie ist­nieje… a jak ist­nieje, to je znisz­czyć.

– Brzmi lo­gicz­nie – wy­ka­zał swoje po­par­cie Ga­briel, za co po­słała mu prze­lotny uśmiech.

Hra­bia Oskar na­stro­szył brwi. Dzięki tej dziew­czy­nie wy­zdro­wiał i na­dal miał ar­mię. Laura wpa­try­wała się w jego mą­dre prze­szy­wa­jące tę­czówki i bła­gała w my­ślach: „Zro­zum, to może być na­sza ostat­nia szansa…”.

– Do­brze – rzekł w końcu. – Kie­dyś do­nie­siono mi o tym, że lu­dzie zna­leźli owo jajo.

Re­mek po­ru­szył się z pod­nie­ce­nia na swoim krze­śle.

– Gdzie te­raz się znaj­duje? – spy­tała Olla na­pię­tym gło­sem. W prze­ci­wień­stwie do ru­dzielca ta wia­do­mość nie przy­pa­dła jej do gu­stu.

– Gdzieś na po­łu­dniu… – my­ślał na głos hra­bia, po­cie­ra­jąc skroń. – Fi­den­slan­de­rzy po­dobno prze­cho­wują ta­kie rze­czy w mau­zo­leum.

– Jaja w mau­zo­leum? – nie­do­wie­rzała Laura. Jej re­gu­larne ciemne brwi unio­sły się wy­soko. – Ra­czej nie. To miej­sce spo­czynku zmar­łych.

– Śmierć, za­bal­sa­mo­wane zwłoki, ka­ta­kumby, miej­sce, które spra­wia, że od razu ma się ciarki na ple­cach – po­wie­dział Re­mek kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem. – Ide­alne, żeby ukryć war­to­ściowy skarb... – Oczy mu pło­nęły na myśl o wy­pra­wie. Laura za­sta­na­wiała się, czy on na pewno jest nor­malny. Za­giel przy­glą­dał mu się z kwa­śną miną.

– Nie, jed­nak nie mau­zo­leum – oznaj­mił hra­bia, mru­żąc oczy i marsz­cząc ary­sto­kra­tyczne czoło. Re­mek jęk­nął z roz­cza­ro­wa­niem. – To dru­gie po­dobne brzmie­niem słowo... Cho­dzi o miej­sce, gdzie trzyma się rzeźby i ob­razy…

– Mu­zeum? – pod­su­nęła Laura z nie­do­wie­rza­niem. – Smo­li­ste jajo jest w mu­zeum?

– Tak – po­twier­dził hra­bia ku roz­cza­ro­wa­niu Remka.

Ru­dzie­lec jęk­nął ze znu­dze­niem.

– Prze­cież miało być do­brze ukryte – mó­wił Ga­briel. – To bez sensu.

– Smo­li­ste jajo to mit, ale je­śli twoja… – za­wie­sił głos, jakby so­bie coś przy­po­mniał. – Jak Laura jest zde­ter­mi­no­wana, żeby to spraw­dzić, to pro­szę. Jedź­cie i sami się prze­ko­naj­cie.

Wszy­scy wy­mie­nili ner­wowe spoj­rze­nia, a Ga­briel w du­chu po­dzię­ko­wał mu, że nie użył żad­nego z okre­śleń: na­rze­czona, przy­szła żona ani dziew­czyna.

– A te­raz spać – wy­go­nił ich hra­bia ge­stem ręki.

Laura spoj­rzała ukrad­kiem na ze­ga­rek i stwier­dziła z po­dzi­wem, że sie­dzieli pra­wie dwa­na­ście go­dzin. Aż dziwne, że Re­mek nie do­ma­gał się je­dze­nia.

Po praw­dzie to już wsta­wał dzień, była siódma rano. Jed­nak słońce miało nie wy­chy­lić się poza li­nię ho­ry­zontu aż do wio­sny.

– Sko­czę jesz­cze po coś do kuchni – Re­mek ziew­nął te­atral­nie i prze­cią­gnął się, strzy­ka­jąc sta­wami, Olla i Laura skrzy­wiły się na ten dźwięk.

Wy­szli le­ni­wie na wy­peł­niony ni­kłym świa­tłem nocy po­lar­nej ko­ry­tarz i po­to­czyli się sen­nie w stronę kom­nat go­ścin­nych.

– Do­bra­noc – mruk­nęła Laura, cho­wa­jąc się do swo­jej sy­pialni.

Prze­brała się szybko w pi­żamę i za­nur­ko­wała pod koł­drę. Leon obu­dził się i za­mru­czał nie­za­do­wo­lony, że ktoś go prze­suwa, a w do­datku ogrzewa o niego zimne jak lody ręce.

Laura za­mknęła po­wieki i spró­bo­wała się roz­luź­nić. Przez ostatni ty­dzień nie­na­wi­dziła kłaść się spać. Gdy tylko zo­sta­wała sama w głu­chej ci­szy, na­tych­miast owie­wały ją wspo­mnie­nia krwa­wej rzezi.

Była tak zmę­czona, że gdy tylko opa­dła na po­duszkę, od­pły­nęła do kra­iny snu.

Rozdział 3

Przesyłka

„To tylko twoje lęki”, „Nie ma go tu”, „Nie mu­sisz się bać”, wma­wiała so­bie Laura, sma­ru­jąc tost bia­łym ser­kiem. Myśl o tro­pią­cym ją Dy­mi­trze nie da­wała jej spo­koju. Na­wie­dzał ją rów­nież w snach. Czer­wony ru­bin bły­snął w świe­tle świec, gdy ob­ró­ciła lekko rękę. Może nad­szedł czas, żeby go wresz­cie zdjąć? Dla­czego nie zro­biła tego wcze­śniej? Po­winna od razu ci­snąć go w naj­głęb­sze od­męty mo­rza nor­we­skiego. Czy chciała w ten spo­sób uka­rać Ga­briela? Sama nie wie­działa, ja­kie mo­tywy nią kie­ro­wały.

– Kiep­ska noc? – za­py­tał Re­mek bez ogró­dek.

Laura pra­wie pod­sko­czyła wy­rwana z ko­ro­wodu nę­ka­ją­cych ją my­śli. Ga­briel po­słał mu ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie, a Re­mek za­jął się swoją owsianką. Laura znowu nie mo­gła oprzeć się wra­że­niu, że wcze­śniej o niej roz­ma­wiano.

– Taka so­bie – po­wie­działa i wzięła gryz ka­napki. Je­dze­nie sma­ko­wało jak po­piół zmie­lony z pia­chem.

– Też fa­tal­nie spa­łem.

Ga­briel wy­cią­gnął rękę przez stół, żeby się­gnąć dzban z go­rącą cze­ko­ladą. Przy­pad­kowo mu­snął ra­mię Laury, która na chwilę za­sty­gła w miej­scu, po czym de­li­kat­nie od­su­nęła się na bez­pieczną od­le­głość. Na­lał aro­ma­tycz­nego na­poju i po­sta­wił przed nią koło ta­le­rza.

Przez chwilę roz­wa­żał, czy nie po­wi­nien do­lać jej do środka brandy.

Wszy­scy sły­szeli, jak wrzesz­czała w nocy i wsta­wała do ła­zienki. „Czego się spo­dzie­wa­łeś, głup­cze?”, mó­wił do sie­bie, pró­bu­jąc igno­ro­wać od­bi­ja­jące się echem wy­krzy­ki­wane przez Laurę imię Dy­mi­tra.

Po­nad pół po­ranka spę­dził pod jej drzwiami. Roz­wa­żał, czy nie wy­wa­żyć drzwi i jej mocno nie przy­tu­lić, zdjąć to okropne imię z jej ust po­ca­łun­kiem. Gdy za­pu­kał do drzwi, Laura je­dy­nie wark­nęła, że wszystko w po­rządku i ni­kogo nie wpu­ściła.

Te­raz sie­działa obok niego cała sztywna jak na prze­słu­cha­niu. Nie bar­dzo wie­dział, jak się za­cho­wać, więc za­czął pa­plać bez ładu i składu na te­mat umoc­nień mu­rów, które za­pro­jek­to­wał. Oka­zało się to fa­tal­nym po­my­słem, bo Laura na wzmiankę o bi­twie na­chmu­rzyła się jesz­cze bar­dziej i to te­raz Re­mek po­słał mu gniewne spoj­rze­nie. Zde­cy­do­wał się przy­mknąć i wszy­scy skoń­czyli śnia­da­nie w mil­cze­niu. Wszy­scy byli nie­wy­spani, ale nie mo­gli dłu­żej zwle­kać z po­dróżą. W sali na­rad oma­wiali ostat­nie szcze­góły przed wy­pra­wami, kiedy do kom­naty wszedł ma­jor­do­mus Lars, trzy­ma­jąc obite w czarny ak­sa­mit pu­dełko. Nikt na niego nie zwró­cił uwagi, więc kaszl­nął zna­cząco kilka razy.

– Prze­pra­szam, że prze­ry­wam, ale to chyba ważne...

Ga­briel pró­bo­wał mu za­su­ge­ro­wać miną, żeby na­tych­miast opu­ścił kom­natę i nie prze­szka­dzał, a pu­dełko po­ka­zał ojcu póź­niej. Re­mek za­sta­na­wiał, co ta­kiego może znaj­do­wać się w środku. Wy­glą­dało na coś eks­klu­zyw­nego. Laura na­tych­miast roz­po­znała złote ha­fty ptaka w lo­cie na wieku i po­czuła, jak serce pod­cho­dzi jej do gar­dła.

– Ko­lejna wia­do­mość po­zo­sta­wiona przez po­słańca Ka­ty­ryku – oznaj­mił Lars.

Wszy­scy za­marli. Re­mek upu­ścił z wra­że­nia ka­wa­łek bisz­kopta, który na­tych­miast zo­stał sprząt­nięty przez psiego nic­po­nia.

– Ko­lejna? – Laura za­py­tała ostrym to­nem, gdy wresz­cie od­zy­skała głos. Wie­działa, że po­słańcy zo­sta­wiają wia­do­mo­ści w usta­lo­nych miej­scach na lą­dzie i w ten spo­sób rody mogą prze­ka­zy­wać klu­czowe ko­mu­ni­katy. Z tego, co sły­szała, to wła­śnie tak ne­go­cjo­wano wa­runki wy­miany na wy­dmie. Jed­nak nie wie­działa, że po bi­twie Dy­mitr prze­słał ko­lejne wia­do­mo­ści. Czuła wzbie­ra­jącą się w niej mie­sza­ninę zło­ści i pa­niki.

– Lars, póź­niej – Ga­briel pró­bo­wał go wy­pro­sić, bła­gal­nie spo­glą­da­jąc na ojca, aby in­ter­we­nio­wał.

– Po­sła­niec ka­zał to do­star­czyć do rąk pa­nienki Laury – po­wie­dział Lars, wy­glą­da­jąc jej twa­rzy. – Zo­sta­wić w kom­na­cie?

To py­ta­nie za­brzmiało tak, że Laura miała ochotę hi­ste­rycz­nie za­chi­cho­tać. Jak gdyby wcale nie znaj­do­wali się w sta­nie wojny, a Lars miał dla niej paczki ze sło­dy­czami od przy­ja­ció­łek z Pol­ski. Przez chwilę za­sta­na­wiała się, czy nie le­piej otwo­rzyć tej prze­syłki na osob­no­ści. Ale z dru­giej strony, co miała do ukry­cia?

– Te­raz otwo­rzę.

Co by się w niej okrop­nego nie znaj­do­wało, wo­lała mieć to od razu z głowy.

Lars omi­nął spraw­nie Ga­briela i Za­giela, który przy­pad­kiem też zna­lazł się na jego tra­sie. Skrzynka wy­lą­do­wała na stole z głu­chym ję­kiem. Lars wy­pu­ścił z ulgą po­wie­trze, rad, że się po­zbył paczki. Serce Laury przy­spie­szyło kil­ka­krot­nie. Przez długą chwilę po pro­stu sie­działa i pa­trzyła na pu­dełko. W końcu po­wio­dła drżą­cym pal­cem po zło­tym ptaku. Wszy­scy wstrzy­mali od­de­chy i wbi­jali wzrok w szka­tułę. Uchy­liła lekko wieko, a gdy zo­ba­czyła frag­ment za­war­to­ści, na­tych­miast je za­mknęła. Te­raz po­ża­ło­wała, że nie po­pro­siła Larsa, aby zo­sta­wił prze­syłkę z dala od cie­kaw­skich spoj­rzeń i od… Ga­briela. Za­ci­snęła po­wieki, pró­bu­jąc przy­wo­łać się do po­rządku, po­li­czyła do pię­ciu.

– Mu­szę wie­dzieć, co było w po­przed­nich wia­do­mo­ściach – zwró­ciła się do Ga­briela, otwie­ra­jąc oczy. Ton miała sta­now­czy, chłodny i opa­no­wany.

– Nie chcie­li­śmy cię de­ner­wo­wać – wtrą­cił Za­giel.

„Zna­lazł się ad­wo­kat. Świet­nie. Czy wszy­scy wie­dzieli oprócz niej i hra­biego? Prze­cież mieli so­bie ufać!”, po­my­ślała ze zło­ścią. Ga­briel za­ci­snął usta i na­piął ra­miona.

– Do­brze – po­wie­dział bez wy­razu i ob­li­zał ner­wowo górną wargę. – Dy­mitr kil­ka­krot­nie żą­dał two­jego na­tych­mia­sto­wego po­wrotu.

Usta jej za­drżały.

– Nie są­dzisz, że ta wia­do­mość była prze­zna­czona dla mnie? – spy­tała gniew­nie.

– Pierw­sza wia­do­mość przy­szła dwa dni po bi­twie. Ja­kiś Ana­to­lij pro­sił o nie­zwłoczną od­po­wiedź z in­for­ma­cją, czy ży­jesz – od­parła Olla.

Jej zda­niem po­winni po­wie­dzieć jej od razu. Z pierw­szej wia­do­mo­ści biła je­dy­nie przy­ja­ciel­ska tro­ska. Ga­briel i Za­giel uznali jed­nak, że może to być ko­lejna próba ma­ni­pu­la­cji.

– I? – Laura za­ci­snęła palce na bla­cie stołu.

– Nie od­pi­sa­li­śmy – Za­giel wzru­szył ra­mio­nami. – Ne­go­cja­cje są za­koń­czone. Nie do­trzy­mano wa­run­ków umowy. Po­tem przy­cho­dziły ko­lejne wia­do­mo­ści, mniej grzeczne, bar­dziej rosz­cze­niowe…

– Po­każ­cie mi je wszyst­kie – za­żą­dała Laura.

– Nie ma ta­kiej moż­li­wo­ści. Zo­stały spa­lone – oznaj­mił Za­giel bez cie­nia skru­chy.

Pło­mie­nie sto­ją­cych na stole świec za­drgały nie­bez­piecz­nie. Dla­czego jej nie po­wie­dzieli?

– Zdaje się, że żadna ze stron nie do­trzy­mała wa­run­ków – stwier­dziła ostro Laura.

– Bro­nisz ich? – za­py­tał Ga­briel, uno­sząc brwi.

Nie od­po­wie­działa, tylko prze­wró­ciła oczami.

– Ten pier­ścień, który no­sisz… – Re­mek za­czął skła­dać ele­menty ukła­danki w ca­łość. – Wła­ści­wie skąd go masz?

– Ukra­dłam – wark­nęła mu na prze­kór.

– Co? – chór zdzi­wio­nych gło­sów za­wie­sił w po­wie­trzu py­ta­nie.

– Do­sta­łam – rze­kła, wsta­jąc ner­wowo. – Tak samo jak to!

Od­wró­ciła w ich kie­runku szka­tułę i otwo­rzyła wieko. Na czar­nej atła­so­wej po­duszce spo­czy­wał ro­dowy dia­dem z czar­nych me­ta­lo­wych piór ze zło­co­nymi ele­men­tami i błysz­czą­cymi ru­bi­nami. Prze­kaz był bar­dziej niż ja­sny.

Re­mek za­gwiz­dał.

– Po­sła­niec za­gro­ził, że je­żeli ta wia­do­mość do pa­nienki nie trafi, to oso­bi­ście od­naj­dzie od­po­wie­dzialną za to osobę i wy­drze jej serce no­żem, które po­tem wbije na pal, a tru­chło przy­wiesi nad bra­mami Ka­ty­ryku dla przy­kładu – ob­wie­ścił Lars. Naj­wy­raź­niej ce­nił so­bie swoje or­gany i nikt nie mógł go za to wi­nić.

Tak, ta­kie po­gróżki były zde­cy­do­wa­nie w stylu Dy­mi­tra. I Laura była pewna, że jest go­tów speł­nić obiet­nicę bez mru­gnię­cia okiem. Mimo że w sali było cie­pło, wszy­scy po­czuli gę­sią skórkę na ra­mio­nach.

– I co te­raz? – za­py­tała Olla. – Chyba nie za­mie­rzasz tam wró­cić?

Laura stała wy­pro­sto­wana z rę­koma skrzy­żo­wa­nymi na piersi.

– Mo­ment – za­czął Za­giel. – Może to nie taki głupi po­mysł… Mo­głaby dla nas szpie­go­wać…

Rzu­ciła mu po­sępne spoj­rze­nie.

– Je­żeli Laura chce po­ślu­bić władcę Ka­ty­ryku to nie po to, aby nam na niego do­no­sić – wtrą­cił hra­bia.

– Po­ślu­bić? – Ljam po­dłu­bał w uchu ma­łym pal­cem. Był pe­wien, że się prze­sły­szał.

– Jako jego żona mo­głaby mieć do­stęp do wszyst­kich pla­nów… – wy­szep­tał Za­giel, prze­no­sząc wzrok na brata. – Mo­głaby mieć wpływ na jego de­cy­zje, pod­szep­ty­wać mu do ucha do­bre dla nas roz­wią­za­nia… Może na­wet po­wstrzy­mać ob­lę­że­nie… Za­war­li­by­śmy nowy so­jusz – kon­ty­nu­ował Za­giel. – Jak agentka pod przy­krywką.

– Czy ty sie­bie w ogóle sły­szysz? – za­py­tała Olla z nie­do­wie­rza­niem.

Ga­briel mil­czał jak za­klęty, a jego mina nie zdra­dzała żad­nych emo­cji.

– Olla, po­myśl ra­cjo­nal­nie… – prze­ko­ny­wał Za­giel.

– Nie mo­żemy jej o to pro­sić… – po­wie­działa Olla, sta­jąc koło Laury i obej­mu­jąc ją ra­mie­niem.

– Ilu aqu­arian można by oca­lić? – Za­giel na­chy­lił się ku nim nad sto­łem. – Nie bądź­cie krót­ko­wzroczne.

– Dość! – głos hra­biego jak grom po­to­czył się po po­miesz­cze­niu i wszy­scy za­mknęli usta. Po­słał Za­gie­lowi kar­cące spoj­rze­nie, po czym prze­niósł ostrze­gaw­czy wzrok na każ­dego po ko­lei. Na ko­niec za­trzy­mał się na pięk­nej dziew­czy­nie z gru­bym, dłu­gim brą­zo­wym war­ko­czem. – Lauro, a czego ty chcesz?

Za­ru­mie­niła się jak pi­wo­nia, uni­ka­jąc spoj­rze­nia Ga­briela. Nie umiała zna­leźć jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi. Chciała, żeby wszy­scy tu ze­brani dali jej święty spo­kój.

– Je­żeli ze­chcesz odejść, nikt nie bę­dzie cię za­trzy­my­wał. Nikt nie bę­dzie od cie­bie ocze­ki­wał, że­byś szpie­go­wała. Nikt cię nie bę­dzie oce­niał… – po­wie­dział hra­bia.

„Aku­rat wszy­scy mnie wła­śnie w tym mo­men­cie oce­niają”, po­my­ślała z prze­ką­sem. Wy­pu­ściła po­wie­trze i wbiła wzrok w czarny dia­dem. Dla­czego się wa­hała? Dy­mitr był zły i okrutny. Tor­tu­ro­wał Za­giela, spa­lił wio­skę, ści­gał ją, wy­ko­rzy­stał ją, aby zma­ni­pu­lo­wać Ga­briela. Czy na­prawdę my­ślał, że po tym wszyst­kim do niego wróci? Za­ci­snęła usta w wą­ską li­nię i po­wio­dła po wszyst­kich wzro­kiem.

Ja­sne oczy Olli zro­siły się łzami, Ljam na­dal nie za­mknął ust. Re­mek krę­cił głową, ma­jąc na­dzieję, że pod­po­wie jej słuszną od­po­wiedź. Za­giel za­ci­skał ner­wowo szczękę i po­dejrz­li­wie mru­żył oczy. Hra­bia pa­trzył, nie zdra­dza­jąc emo­cji. A Ga­briel? Na sy­me­trycz­nej twa­rzy ja­wiło się ner­wowe na­pię­cie.

– Zo­staję z wami – od­parła w końcu, a Re­mek za­wył i rzu­cił jej się na szyję.

– Ale ta wia­do­mość nie może po­zo­stać bez od­po­wie­dzi…

W kom­na­cie wszy­scy się roz­luź­nili, a Lars po­dał pa­pier i pióro. Za­giel w mo­ment zna­lazł się obok Laury, chcąc do­ra­dzać w spra­wie li­stu.

– Ekhm. – Hra­bia wstał z krze­sła. – Kto idzie się prze­wie­trzyć?

Za­giel po­pa­trzył na ojca py­ta­jąco.

Olla na­tych­miast wstała, po­cią­gnęła za sobą Remka i Ljama. Ga­briel bez słowa po­dą­żył za nimi.

– Ja już by­łem na spa­ce­rze – Za­giel rzu­cił do ojca przez ra­mię i znowu na­chy­lił się nad Laurą.

– Po­ra­dzę so­bie – wy­sy­czała.

Za­giel prze­stą­pił nie­cier­pli­wie z nogi na nogę.

– Za­gielu, chodź, spraw­dzimy broń – za­su­ge­ro­wał Ga­briel, który stał już w drzwiach.

– Już spraw­dza­li­śmy dwa razy.

Laura skrzy­żo­wała wy­mow­nie ręce na pier­siach.

Re­mek do­stał okrop­nego ataku kaszlu.

– Je­steś po­trzebny w zbro­jowni, na­tych­miast – po­wie­dział hra­bia nie­ustę­pli­wym to­nem.

Za­giel wes­tchnął te­atral­nie i bar­dzo nie­chęt­nie ru­szył w stronę drzwi.

Laura trzę­sącą ręką chwy­ciła pióro i za­częła pi­sać wia­do­mość do męż­czy­zny, który zmiaż­dżył jej serce.

Rozdział 4

Bałakława

Stali na brzegu nie­wiel­kiej, uro­kli­wej przy­stani na wy­spie Fri­sørd. Laura uści­skała Ollę, Ljama, Le­ifa i na ko­niec po­de­szła do Za­giela. Ku jej za­sko­cze­niu ob­jął ją i wy­szep­tał tak ci­cho, że nikt inny nie mógł go usły­szeć:

– Dzię­kuję za to, co dla mnie zro­bi­łaś w Ro­sji, ale zdradź nas, a przy­się­gam, że nie rę­czę za sie­bie – spoj­rzała w te prze­ni­kliwe zie­lone oczy i uśmiech­nęła się po­nuro.

– Tyle osób mi grozi, że za­czy­nam się gu­bić w wa­szych imio­nach – po­wie­działa mu lek­ce­wa­żąco.

Za­giel wy­buch­nął grom­kim śmie­chem.

– To jest Laura, którą uwiel­biam – po­kle­pał ją po ra­mie­niu.

Po chwili wsie­dli na ło­dzie, mo­to­rowe sil­niki za­mru­czały i ru­szyli w dwie strony świata. Laura jesz­cze chwilę pa­trzyła na łódź, z któ­rej ma­chali Za­giel i Leif, aż w końcu roz­pły­nęli się w ma­gicz­nej mgle.

– Pro­po­nuję za­cząć na­szą wy­cieczkę od od­wie­dze­nia pew­nego rynku – po­wie­działa Laura, gdy dwie go­dziny póź­niej mknęli przez gór­skie ser­pen­tyny czar­nym ma­se­rati. Kie­ro­wali się na lot­ni­sko w Oslo. Olla i Ljam po­je­chali do Bar­du­foss.

Ga­briel lekko się skrzy­wił.

– Mu­simy być ostrożni. Bar­dzo praw­do­po­dobne, że będą tam szpie­dzy Dy­mi­tra.

– To jest bar­dziej pewne niż fakt, że słońce ju­tro wsta­nie – od­parł Re­mek. – Ale od tego ma­cie mnie.

– Chyba nie są­dzisz, że pu­ścimy cię sa­mego do epi­cen­trum plu­ga­wego pod­zie­mia? – za­py­tała Laura z nie­do­wie­rza­niem.

Ru­dzie­lec od­pa­ko­wał cze­ko­la­dowy ba­to­nik i ugryzł ka­wa­łek. Okruszki spa­dały mu na ko­zią bródkę, ale zda­wał się tym w ogóle nie przej­mo­wać.

– Mam pe­wien po­mysł, ale bę­dziemy mu­sieli się tro­chę przy­go­to­wać – po­wie­dział.

– Za­tem kie­ru­nek Ba­ła­kława – stwier­dził Ga­briel i wci­snął pe­dał w pod­łogę.

Trzy po­staci w ciem­nych kap­tu­rach i po­pie­la­tych sza­tach po­zwo­liły się prze­szu­kać przez miej­scową ochronę przy wej­ściu na czarny ry­nek.

– Je­ste­śmy gło­si­cie­lami no­winy. Świat się koń­czy – rzekł ten w środku. – Bra­cia i sio­stry, jed­noczmy się w ob­li­czu apo­ka­lipsy. Mówi wam to naj­wyż­szy ka­płan Ko­ścioła Od­ro­dze­nia.

Ga­briel i Laura, któ­rzy za nim stali, spoj­rzeli na sie­bie wy­mow­nie. Mu­sieli za­ci­snąć mocno usta, żeby nie par­sk­nąć śmie­chem. Na szczę­ście ochro­niarz nie był ani wie­rzący, ani do­kładny.

– Czy ze­chcesz, du­szo, do­łą­czyć do grona czci­cieli od­ro­dze­nia? – spy­tał go Re­mek po­waż­nym gło­sem spod kap­tura. – Za­tem mia­nuję cię… – za­czął na­kre­ślać ta­jem­ni­cze znaki w po­wie­trzu.

– Wła­zić – wark­nął znie­cier­pli­wiony ochro­niarz i prze­pchnął ich do środka.

„Wej­dziemy pod przy­krywką – na fa­na­ty­ków re­li­gij­nych nikt spe­cjal­nie nie zwraca uwagi, we­zmą nas za nie­groź­nych wa­ria­tów”, po­wie­dział im Re­mek kil­ka­na­ście go­dzin wcze­śniej, kiedy prze­ra­biali ha­bity zwę­dzone z ple­ba­nii nor­we­skiego ko­ścioła. Na każ­dym Laura wy­ma­lo­wała na piersi kształt jaja, mieli bo­wiem na­dzieję, że to zwabi po­ten­cjal­nych han­dla­rzy in­for­ma­cjami. Mu­sieli na szybko wy­my­ślić, jak prze­my­cić broń. Laura za­szyła swój szty­let w cho­le­wie buta i wzięła kij jako pod­porę. Ga­briel w jed­nej ze skó­rza­nych ksiąg wy­ciął miej­sce na szty­lety i niósł ją z nie­mal bo­skim na­masz­cze­niem. Laura prze­bra­nia wzbo­ga­ciła po­sta­rza­ją­cym ma­ki­ja­żem, utrud­nia­ją­cym roz­po­zna­nie ich toż­sa­mo­ści.

– Dla kogo do­bra no­wina? – py­tał Re­mek prze­chod­niów, a oni od­ga­niali go jak nie­chcianą mu­chę.

Laura spod kap­tura roz­po­zna­wała mroczne miej­sce, które le­d­wie parę mie­sięcy temu Ana­to­lij po­ka­zy­wał jej na zdję­ciach. Aby się tu do­stać, mu­sieli stać w ko­lejce do zwie­dza­nia… mu­zeum. Re­mek kil­ka­krot­nie pró­bo­wał do­wie­dzieć się, czy to aby na pewno do­bre wej­ście. W swo­ich ha­bi­tach wy­glą­dali tro­chę po­dej­rza­nie, ale tu­ry­ści uznali, że bez­piecz­niej nie py­tać. Każ­dego, który od­wa­żył się na nich pa­trzeć dłu­żej niż pięć se­kund, Re­mek za­czy­nał na­ga­by­wać i pro­sić o jał­mużnę na od­bu­dowę świą­tyni.

Mu­zeum wo­jen­no­mor­skie w Ba­ła­kła­wie zo­stało wy­kute w skale i przez wiele lat słu­żyło jako tajna baza ro­syj­skich okrę­tów bo­jo­wych. Na wy­sta­wach można było obej­rzeć broń, mun­dury i po­zo­stałe ele­menty wy­po­sa­że­nia woj­sko­wego.

Nie­wielu zwie­dza­ją­cych miało świa­do­mość, że skalne ko­ry­ta­rze cią­gną się wiele ki­lo­me­trów w głąb gór i w jed­nym z kilku więk­szych po­miesz­czeń znaj­duje się targ nad­przy­ro­dzo­nych stwo­rzeń. Gdy prze­szli przez wszyst­kie eks­po­zy­cje, upew­niw­szy się, że nikt ich nie śle­dzi, Ga­briel wy­ma­cał na drzwiach od­po­wiedni ka­wa­łek ka­mien­nego bloku i otwo­rzył tajne przej­ście.

– Jak to się dzieje, że lu­dzie tu nie włażą? – spy­tał Re­mek Ga­briela, gdy prze­szli przez drzwi. – Ma­gia?

– Hmm, można tak po­wie­dzieć. Ma­gia umy­słu.

– Po­dej­rze­wał­byś, że we­wnątrz góry jest ukryty targ z ko­mu­ni­ka­cją mor­ską?

– Nie.

– No wła­śnie.

– Ale prze­cież lu­dzie sami wy­ku­wali sztol­nie…

– Czę­ściowo… O nie­któ­rych nie wie­dzą.

Do­szli do końca ko­ry­ta­rza, który wy­glą­dał jak za­sy­pany przez gruz. Ga­briel prze­szedł pod ścianą i zna­lazł trzy ru­chome ka­mie­nie. Gdy je usu­nął, ich oczom uka­zała się czarna śluza. Bez­gra­niczna atra­men­towa ot­chłań.

Re­mek jęk­nął, ale usiadł na brzegu i za­parł się sto­pami.

– Ha­sta la vi­sta, ami­gos! – za­wo­łał do swo­ich to­wa­rzy­szy, sa­lu­tu­jąc i znik­nął w ciem­nym tu­nelu.

Laura już miała po­dą­żyć za nim, ale Ga­briel sta­nął jej na dro­dze, ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, że pierw­szy raz od dłuż­szego czasu zo­stali sami.

– Co jest? – spy­tała ner­wowo i pró­bo­wała go omi­nąć, ale jej nie po­zwo­lił i de­li­kat­nie od­biła się od jego klatki pier­sio­wej. Na­wet ten ni­kły do­tyk spra­wił, że na twarz wkradł się skra­wek brzo­skwi­nio­wego ru­mieńca.

– Prze­pra­szam, że ci nie po­wie­dzia­łem.

Do­brze wie­działa, że mowa o li­stach z Ka­ty­ryku.

– Nie myśl so­bie, że jedno „prze­pra­szam” za­ła­twi sprawę – rze­kła sta­now­czo.

– Dru­gie prze­pra­szam – Ga­briel uśmiech­nął się szel­mow­sko i da­lej pa­trzył jej w twarz.

Skrzące się nie­bie­skie oczy były bły­skiem na tle skry­tej w pół­mroku twa­rzy.

Za­ci­snęła usta, sta­ra­jąc się za­cho­wać po­ważną minę.

– No już, dość tych dą­sów – za­mru­czał, przy­su­wa­jąc się.

Syk­nęła i od­wró­ciła wzrok na­bur­mu­szona. Miał świętą ra­cję, nie po­tra­fiła na niego tak pa­trzeć i nie za­cząć się uśmie­chać.

– Tę­sk­ni­łem za tymi mi­nami… – po­wie­dział i jego dłoń mu­snęła po­li­czek Laury.

Dziew­czyna na­je­żyła się jesz­cze bar­dziej.

– Chcie­li­śmy, że­byś miała chwilę wy­tchnie­nia – kon­ty­nu­ował. – Skręca mnie w żo­łądku na myśl, co ci zro­bił…

Laura te­raz spoj­rzała na niego w za­du­mie. Czy przez ten cały czas o niej my­ślał, czy na­dal trzy­mał wolne miej­sce dla niej w swoim sercu? Przy­gry­zła wargę.

– Okej, ale od tej pory mó­wimy so­bie o wszyst­kim – prze­mó­wiła, si­ląc się na po­ważny ton.

– Oczy­wi­ście – po­ki­wał głową zde­cy­do­wa­nie. Jego ak­sa­mitne włosy za­fa­lo­wały w ni­kłym świe­tle lamp.

Prze­pu­ścił ją z miną świę­toszka. Kiedy usia­dła przy wej­ściu do śluzy, szep­nął jej do ucha: „Gdy cię nie było, my­śla­łem o to­bie w każ­dej mi­nu­cie dnia i nocy…” i po­pchnął lekko tak, że zje­chała prędko i nie zdą­żyła mu od­po­wie­dzieć.

Mknęła czarną su­chą zjeż­dżal­nią bez żad­nego świa­tła do­brych kil­ka­set me­trów.

Na dole cze­kało na nią mięk­kie lą­do­wa­nie na czar­nej skó­rza­nej gąbce.

– Co tak długo? – Re­mek po­dał jej rękę i po­mógł wstać.

– Laura prze­stra­szyła się ciem­no­ści, mu­sia­łem ją uspo­koić – Ga­briel ko­cim ru­chem wy­sko­czył ze zjeż­dżalni, wstał z gra­cją i pu­ścił jej oko.

– Pa­lant.

Ga­briel za­chi­cho­tał za­do­wo­lony, po­pra­wił szaty i na­rzu­cił kap­tur.

– Idziemy?

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, ru­szył przo­dem w głąb skal­nego ko­ry­ta­rza, gdzie znaj­do­wało się wej­ście na czarny targ. Re­mek po­pa­trzył py­ta­jąco na Laurę. Gdy nie otrzy­mał wy­ja­śnie­nia, wzru­szył ra­mio­nami, na­cią­gnął kap­tur i po­dą­żył za Ga­brie­lem. Ich oczom uka­zała się wielka ko­li­sta sta­ran­nie wy­rzeź­biona grota, za­peł­niona han­dla­rzami, stra­ga­nami, przy­cze­pami i kon­te­ne­rami.

Te­raz Laura i Ga­briel lekko schy­lali głowy, a Re­mek idący przed nimi gło­sił nie­do­brą no­winę o apo­ka­lip­sie.

– Skąd on to bie­rze? – za­py­tał Ga­briel pół­szep­tem. Dło­nie skry­wał w po­łach szat i Laura wie­działa, że w każ­dej chwili może wy­cią­gnąć broń.

– Oni wszy­scy mają taką samą gadkę, a cho­dzi tylko o to, by stra­chem na­pchać port­fel – po­wie­dział Re­mek przez ra­mię. – Poza tym tro­chę czy­ta­łem o tym jaju i to sym­bol od­ro­dze­nia, a jajo smo­li­ste ma spro­wa­dzić na świat nie­szczę­ście? Pa­suje do każ­dej z opo­wie­ści.

– W su­mie.

Cho­dzili dłu­gimi alej­kami i Laura mo­gła rzu­cić okiem na ko­lejne stra­gany z naj­wy­myśl­niej­szymi przed­mio­tami. Wy­po­le­ro­waną na błysk, ostrą bro­nią, któ­rej nie znała. Mi­go­cącą, złotą bi­żu­te­rią, która wy­glą­dała jak wy­ko­pana z naj­wspa­nial­szych gro­bow­ców fa­ra­onów. Nie za­bra­kło oczy­wi­ście licz­nych dzi­kich i nie­le­gal­nych zwie­rząt, jak i rów­nież sto­isk z or­ga­nami.

– …i wtedy ra­tunku nie bę­dzie… Jeźdźcy mroku pod­niosą go­re­jące od ognia pie­kiel­nego mie­cze i świat wyda ostat­nie tchnie­nie… – Re­mek tyle opo­wia­dał o końcu świata, że aż mu głos za­chrypł.

Laura wstrzy­mała po­wie­trze. Po­stać z opo­wie­ści Remka ewi­dent­nie przy­po­mi­nała jej pew­nego wo­jow­nika z ża­rzą­cym się mie­czem. Po­sta­no­wiła za­cho­wać tę świa­tłą uwagę dla sie­bie. Tak jak Re­mek prze­wi­dział, nikt spe­cjal­nie nie zwra­cał na nich uwagi. Kupcy przy­byli tu­taj po to, żeby coś oka­zyj­nie ku­pić, a nie żeby po­głę­biać wiarę. Ga­briel wie­dział, że mu­szą wy­pa­try­wać lu­dzi, któ­rzy plą­czą się mię­dzy stra­ga­nami, ale nic nie ku­pują. To za­zwy­czaj byli han­dla­rze in­for­ma­cjami. Do­szli do końca hali i ich oczom uka­zała się pod­ziemna rzeka z ło­dziami, które trans­por­to­wały to­war. Pro­mie­nie słońca wy­do­by­wały z ciem­no­ści nie­wielki, krzywy trój­kąt, wyj­ście na mo­rze.

Re­mek od­pusz­czał grze­chy ja­kiejś star­szej ko­bie­cie w oso­bli­wym ró­żo­wym płasz­czu, kiedy przy­pły­nęła drew­niana łódź z opusz­czo­nymi ża­glami. Na po­kła­dzie znaj­do­wało się sie­dem po­tęż­nych kla­tek wy­peł­nio­nych po brzegi wi­ją­cymi się cia­łami lu­dzi. Laura po­wstrzy­mała jęk i po­czuła, że Ga­briel ści­snął ją za rękę mię­dzy fał­dami szat.

Ob­sługa pod­ziem­nego portu za­częła przy­mo­co­wy­wać gi­gan­tyczne szczypce do pierw­szej klatki. Lu­dzie w środku byli brudni i po­ka­le­czeni. Kiedy pierw­sza klatka po­le­ciała w górę, po gro­cie prze­to­czył się ża­ło­sny pisk prze­ra­żo­nych więź­niów. Zło­śliwy gnom sie­dział w ka­bi­nie dźwigu i bez grama sza­cunku ma­ni­pu­lo­wał szczyp­cami tak, jakby prze­sta­wiał śmieci, a nie żywe istoty. Klatka huś­tała się nie­bez­piecz­nie, a lu­dzie prze­su­wali się od jed­nego brzegu do dru­giego, obi­ja­jąc się o sie­bie z wrza­skiem.

Ga­briel ści­snął rękę Laury jesz­cze moc­niej i rzu­cił jej pełne otu­chy spoj­rze­nie.

Kiedy boks bez­piecz­nie wy­lą­do­wał na be­to­no­wym pod­łożu, wielki umię­śniony męż­czy­zna z czarną chustką na gło­wie i lu­bież­nymi ta­tu­ażami na ra­mio­nach ze­sko­czył ze statku. Pod­szedł do klatki i za­bęb­nił wiel­kim ki­jem w pręty. Część lu­dzi od­su­nęła się w prze­ra­że­niu. Śmier­działo od nich po­tem, bru­dem i fe­ka­liami. Do­okoła ze­brała się spora grupa ga­piów, ob­ga­du­jąc na głos ko­lej­nych więź­niów z klatki.

– Zo­bacz­cie tego gru­basa, ale ma włosy pod pa­chami – mru­czała ja­kaś baba w dziw­nej czapce.

Laura po­pa­trzyła na nią z nie­sma­kiem. Już otwie­rała usta, żeby jej zwró­cić uwagę, ale w tym mo­men­cie wrza­snął fa­cet z ki­jem.

– Nie­wol­nicy!!! Mło­dzi, sprawni, zdatni do cięż­kiej pracy! – wska­zał ręką prze­ra­żo­nych lu­dzi, ku­lą­cych się przed ostrza­łem chy­trych spoj­rzeń. – Dzi­siaj spe­cjalna cena!

Re­mek stał w pierw­szym rzę­dzie ga­piów blady jak ma­ne­kin.

– Ty! Kle­cho! – han­dlarz wark­nął i wska­zał go ki­jem. – Ludz­kie nie­wol­nice, za pół ceny. Po­dobno dają nie­by­wałą roz­kosz, jak się je od­po­wied­nio na­karmi.

– Ko­ściół Od­ro­dze­nia na­kłada na ka­pła­nów ce­li­bat – Ga­briel ode­zwał się zza ple­ców przy­ja­ciela.

– Ile? – spy­tała Laura bez­myśl­nie.

Wszyst­kie oczy w por­cie prze­nio­sły się na nią. Na­cią­gnęła kap­tur bar­dziej na twarz.

Rozdział 5

Rekolekcje u brata Remigiusza

– Laura, co ty ro­bisz… to nie jest na­sze za­da­nie – syk­nął jej do ucha Ga­briel. Od­su­nęła się od niego nie­znacz­nie i spoj­rzała wy­zy­wa­jąco na męż­czy­znę z ta­tu­ażami.

Fa­cet z ki­jem wy­giął usta w fał­szy­wym uśmie­chu, od któ­rego Lau­rze zro­biło się nie­do­brze.

– Ilu po­trze­bu­jesz, sio­stro? – za­py­tał.

– Och… trudno po­wie­dzieć… – oznaj­miła, wy­stę­pu­jąc z tłumu.

Zro­biła kilka kro­ków wzdłuż klatki, przy­glą­da­jąc się prze­ra­żo­nym więź­niom. Matka kur­czowo przy­ci­skała do brzu­cha bliź­nięta. Sta­rzec z za­snu­tymi bielą oczami od­ma­wiał mo­dli­twę w nie­zna­nym jej ję­zyku. Na­wet męż­czyźni ku­lili się pod jej by­strym wzro­kiem.

– Oprócz tych tu­taj – do­dał han­dlarz, nie­dbale znowu ude­rza­jąc w klatkę. Więź­nio­wie wzdry­gnęli się z prze­stra­chu. – Mogę zdo­być jesz­cze około setki.

Laura z tru­dem ode­rwała wzrok od umę­czo­nych twa­rzy i spoj­rzała na sprze­dawcę.

– Na kiedy?

– Przy­szły ty­dzień.

Zro­zu­miała, że to bę­dzie wór bez dna. Ilu by nie wy­ku­piła i tak po­ja­wią się na­stępni.

– Twoja cena?

– Za trzy­stu nie­wol­ni­ków? Trzy­dzie­ści ty­sięcy euro.

Nie trzeba było być Pi­ta­go­ra­sem, żeby szybko prze­kal­ku­lo­wać, jak mało warte jest ludz­kie ży­cie. Za­le­d­wie czte­ry­sta zło­tych. Laura po­czuła, jak ko­tłuje się w niej mie­sza­nina zło­ści i żalu.

– Mu­simy się na­ra­dzić – Ga­briel wy­stą­pił z tłumu i po­cią­gnął Laurę za rę­kaw.

Wy­szli poza sku­pi­sko ga­piów, a Re­mek po­dą­żył za nimi.

– Mogę zejść do dwu­dzie­stu osiem­dzie­się­ciu! – krzyk­nął han­dlarz za nimi.

– Osza­la­łaś?– syk­nął Ga­briel, gdy zna­leźli się w za­ułku mię­dzy stra­ga­nem z dzi­wacz­nymi urzą­dze­niami do po­lo­wa­nia na lu­dzi a na­rzę­dziami do wa­że­nia mik­stur.

Laura spoj­rzała na niego spod kap­tura peł­nym bólu wzor­kiem.

– Nie mo­żemy ich tak zo­sta­wić. Czy skar­biec Fri­sørd to znie­sie?

– Mie­li­śmy szu­kać jaja… – wy­szep­tał Ga­briel przez za­ci­śnięte zęby i ro­zej­rzał się, czy nikt ich nie pod­słu­chuje. – Nie po­wstrzy­masz ca­łego zła tego świata. Po­win­ni­śmy się sku­pić na tym, po co tu­taj przy­by­li­śmy.

– Może i świata nie zmie­nię, ale zmie­nię świat dla tych bied­nych lu­dzi – po­wie­działa Laura. Na­wet nie chciała so­bie wy­obra­żać, co mu­sieli te­raz prze­ży­wać.

– I co z nimi zro­bimy? Wy­pu­ścimy ich? – Ga­briel się wy­pro­sto­wał.

– Tak – pal­nęła bez za­sta­no­wie­nia.

– Nie mo­żemy tego zro­bić. Wi­dzieli nas, wi­dzieli targ. Tylko po­myśl, jak ukry­jemy trzy­stu fi­den­slan­de­rów? Nie mo­żemy ich tak po pro­stu wy­pu­ścić.

Laura za­sta­no­wiła się chwilę.

– No to niech będą wolni, w na­szym świe­cie – Laura wska­zała brodą Remka. – Jak chło­paki.

– Co su­ge­ru­jesz? – Ga­briel nie na­dą­żał za jej ro­zu­mo­wa­niem.

– Niech za­miesz­kają na Fri­sørd. Dajmy im uczciwą pracę. Cel.

Ga­briel zro­bił scep­tyczną minę. Jak oj­ciec za­re­aguje, kiedy przy­płyną z trzema set­kami ludźmi na statku i tek­stem „Dajmy im pracę?”.

– Coś wy­my­ślimy. Nie mo­żemy po­zwo­lić, żeby męż­czyźni tra­fili do ka­mie­nio­ło­mów, a ko­biety jako nie­wol­nice.

Gdyby tu był Za­giel na pewno by jej na to nie po­zwo­lił. Ale na szczę­ście go tu nie było.

Przy­szły trudne czasy, a Laura do tej pory kie­ro­wana czy­sto­ścią in­ten­cji i do­brym ser­cem, oca­liła ich i ufał jej jak ni­komu. Czuł się wo­bec niej zo­bo­wią­zany. Co po­wie ojcu? Póź­niej się będą tym mar­twić.

– Niech tak bę­dzie. Weź­miemy nie­wol­ni­ków i sta­tek.

– Wspa­niale! – Laura kla­snęła w ręce.

Od­wró­ciła się i szary ha­bit na jej ple­cach za­fa­lo­wał, kiedy pra­wie bie­gła z la­ską w ręku.

– Po­trze­bu­jemy wszyst­kich wraz ze stat­kiem. Mam jed­nak wa­ru­nek. Wszy­scy mają być czy­ści i na­kar­mieni. Nie mogę po­zwo­lić, aby brudne ciała ska­lały świętą zie­mię Ko­ścioła Od­ro­dze­nia – po­wie­działa do męż­czy­zny w czar­nej chu­ście. Gdyby miał czarną opa­skę na oku, mógłby przy­po­mi­nać pi­rata. – Miej­sce od­bioru to­waru, tu­taj za ty­dzień? Go­tówka?

– Wspa­niale. Ze stat­kiem bę­dzie równe trzy­dzie­ści. Za­pra­szam na po­kład w celu spi­sa­nia do­ku­mentu – pi­rat po­dał jej rękę, żeby przy­pie­czę­to­wać umowę. Uści­snęli so­bie dło­nie.

– Piękny pier­ścień – po­wie­dział, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi od mostku. Laura po­czuła su­chość w gar­dle.

– Ach, tak. Dar od wie­rzą­cych.

– Czy wasz kult zrze­sza dużo wier­nych? – han­dlarz na­gle zro­bił się cie­kaw­ski.

Wska­zał jej miej­sce przy drew­nia­nym biurku, na któ­rym le­żał stos pa­pie­rów.

– Nie­spe­cjal­nie… Nie wszy­scy go­dzą się przy­jąć złą wia­do­mość… – Laura pró­bo­wała za­brzmieć wia­ry­god­nie.

Wy­jęła trefny do­wód oso­bi­sty, który do­stała od Ljama i po­ło­żyła na biurku. Han­dlarz za­jął miej­sce na­prze­ciwko i wziął do­ku­ment.

– Oczy­wi­ście za­chę­cam do przyj­ścia na re­ko­lek­cje u brata Re­mi­giu­sza – do­dała, śle­dząc wzro­kiem sta­lówkę skro­biącą po ak­cie sprze­daży.

– Nie je­ste­ście z Za­konu Braci Wę­żo­wych, prawda? – za­py­tał, nie pod­no­sząc głowy.

– Nie.

A więc fa­na­ty­ków re­li­gij­nych w fan­ta­stycz­nym świe­cie było wię­cej.

– Kiedy i gdzie od­by­wają się re­ko­lek­cje?

Laura prze­klęła w umy­śle.

– Naj­bliż­sze ju­tro o za­cho­dzie słońca. Praw­do­po­dob­nie tu­taj, jak znaj­dziemy miej­sce. Nie chcemy się rzu­cać w oczy w świe­cie lu­dzi. Czemu py­ta­łeś o Za­kon Braci Wę­żo­wych?

– Cóż… O ile wy gło­si­cie no­winę i glo­ry­fi­ku­je­cie jajo, oni chyba dzia­łają nieco ina­czej. Nie czczą sym­bolu jaja. Wi­dzą w nim je­dy­nie dzieło znisz­cze­nia.

Laura zbla­dła, zmro­żona in­for­ma­cją. To mógł być trop.

– Gdzie ich można zna­leźć? – py­ta­nie pa­dło z jej ust po tym, jak od­chrząk­nęła.

– Chcesz ich na­wró­cić?

– Oczy­wi­ście. Cho­ciaż z tego, co mó­wisz, to ich osąd sprawy nie od­biega da­leko od na­szego. Z tym że Ko­ściół Od­ro­dze­nia wie­rzy, że zmiany są po­trzebne, a wszy­scy od­naj­dziemy na końcu świata zba­wie­nie. Ma­rzę, żeby z nimi po­roz­ma­wiać i wy­słu­chać ich my­śli.

Pi­rat pod­su­nął jej do­ku­ment z ci­chym sze­le­stem pa­pieru. Laura pod­pi­sała się w tym mo­men­cie wy­my­śloną pa­rafką.

– Nie­stety. Za­kon Braci Wę­żo­wych nie działa pu­blicz­nie. Nie wiem, gdzie ich szu­kać.

Laura wstała i ukło­niła się de­li­kat­nie, tłam­sząc w so­bie roz­draż­nie­nie.

– Dzię­kuję za twą po­moc bra­cie i niech jajo oto­czy cię swoją opieką w ostat­nią go­dzinę.

– Dzię­kuję za bło­go­sła­wień­stwo.

Han­dlarz rów­nież się po­kło­nił.

– Za­kon Braci Wę­żo­wych? – Re­mek opa­tu­lił się ko­cem jak ko­ko­nem. Miał minę, jakby chciał za­śpie­wać o nich bal­ladę.

– Mu­simy ich od­na­leźć, mogą wie­dzieć coś wię­cej – mó­wiła Laura.

Sie­dzieli na bal­ko­nie w jed­nym z ho­teli krym­skich miej­sco­wo­ści tu­ry­stycz­nych i roz­ma­wiali na te­mat zda­rzeń w mu­zeum.

– Zga­dzam się. Pro­po­nuję przez ten ty­dzień cho­dzić co­dzien­nie na targ i szu­kać ko­lej­nych wia­do­mo­ści na te­mat za­konu lub jaja – Ga­briel oparł się o ba­lu­stradę, krzy­żu­jąc umię­śnione ra­miona na piersi.

– I tak nie mamy wyj­ścia. Za­ła­twi­łam nam ju­tro re­ko­lek­cje u brata Re­mi­giu­sza – Laura wy­szcze­rzyła zęby w nie­win­nym uśmie­chu.

Re­mek spoj­rzał na nią prze­lot­nie, a po­tem na Ga­briela.

– Za­raz, co? – wró­cił na nią za­sko­czo­nym wzro­kiem.

Ka­skada śmie­chu Ga­briela wy­peł­niła po­wie­trze.

– Ale co ja mam na tych re­ko­lek­cjach mó­wić? – zmarsz­czył brwi Re­mek. – Ile można ga­dać o końcu świata.

– Coś wy­my­ślisz. Świet­nie ci szło – Ga­briel po­kle­pał go po ra­mie­niu, chcąc go po­cie­szyć.

Na­bur­mu­szona mina ru­dzielca mó­wiła wy­raź­nie, że mu się nie udało.

Rozdział 6

Katyryk nie wybacza

– Tylko na chwilę. Prze­pa­kuję tro­chę broni i je­dziemy da­lej – Ljam zmie­nił bieg i po­ło­żył dłoń na kie­row­nicy.

– Prze­cież je­dziemy w cha­rak­te­rze po­ko­jo­wym – upie­rała się Olla. Nie chciała tra­cić czasu i zba­czać z trasy do domu Ljama. Niebo zrzu­ciło chmurny płaszcz, mleczna mgiełka su­nęła po zbo­czu góry, po któ­rej je­chali.

– Prze­zorny za­wsze ubez­pie­czony – od­po­wie­dział Ljam.

Olla prze­drzeź­niała go w spo­sób mało przy­jemny.

– Tym ra­zem nie ustą­pię. Mam za­dbać o na­sze bez­pie­czeń­stwo.

– No do­bra.

Ljam skrę­cił z trasy pro­wa­dzą­cej na lot­ni­sko w kie­runku Bar­du­foss.

Gdy pod­je­chali pod dom ukryty w le­śnym za­ułku, ich oczom uka­zał się ob­raz jak po przej­ściu tor­nada. Drzwi były wy­wa­żone, okna po­wy­bi­jane, a czer­wo­nym sprayem po­wy­pi­sy­wano groźby na bia­łych mu­rach.

– Ja się tym zajmę, po­cze­kaj tu – syk­nął Ljam i wy­cią­gnął ku­szę ze schowka.

Aqu­arianna ko­cim ru­chem opu­ściła sie­dze­nie pa­sa­żera i za­mknęła ci­cho drzwi.

Ljam wes­tchnął ze znu­że­niem. Miał ochotę da­lej się kłó­cić, ale to nie był do­bry mo­ment. Ktoś nie­bez­pieczny na­dal mógł być u niego w domu. Pod­niósł ku­szę do oczu, go­tów do strzału.

Za­częli skra­dać się po scho­dach na ganku, ob­ser­wu­jąc ostroż­nie oko­licę.

– Czy­sto – po­wie­działa Olla i wsu­nęła się zgrab­nym ru­chem do środka.

Ljam wy­pu­ścił po­wie­trze sfru­stro­wany i po­dą­żył za nią. Każdy krok w cięż­kim bu­cie wy­da­wał mu się zbyt gło­śny.

Śro­dek nie wy­glą­dał le­piej. Wszę­dzie wa­lały się wy­cią­gnięte z szaf ubra­nia i po­rwana w strzępy po­ściel.

Z ka­nap wy­pruto plusz, lu­stra po­wy­bi­jano, kuch­nie zde­mo­lo­wano.

– Przy­naj­mniej żar­tow­ni­sia czeka z kilka lat nie­szczę­ścia – skwi­to­wał Ljam, prze­su­wa­jąc bu­tem skrawki lu­stra z przed­po­koju.

– Chyba nie skra­dziono nic cen­nego – stwier­dziła Olla i wska­zała brodą na ze­staw kina do­mo­wego.

Prze­wró­cony te­le­wi­zor le­żał smęt­nie mię­dzy ławą a kom­ple­tem wy­po­czyn­ko­wym. Ljam spoj­rzał z no­stal­gią na sprzęt, który kosz­to­wał go kil­ka­na­ście ty­sięcy.

– Nie. Chciano mnie na­stra­szyć.

– Nie po­doba mi się to. Zni­kajmy – wy­szep­tała Olla nie­pew­nie, roz­glą­da­jąc się po po­ma­za­nych ścia­nach.

– Mam trzy­eta­powe za­bez­pie­cze­nie domu – oznaj­mił Ljam. – Nie można tak po pro­stu so­bie wejść. W do­datku płacę kro­cie fir­mie ochro­niar­skiej. Po­winna przy­je­chać, a przy naj­mniej­szym ru­chu po­wi­nien włą­czyć się alarm.

Olla wy­tę­żyła słuch, ale nie usły­szała żad­nego bi­cia serca.

– Nic – wy­szep­tała.

Po­bie­gła do sy­pialni na pię­trze, żeby upew­nić się, czy ni­kogo tam nie ma.

Ljam zszedł do piw­nicy, gdzie znaj­do­wała się szafa z bro­nią. Tu­taj o dziwo drzwi nie były wy­wa­żone. Sy­re­nie łuki, noże i mie­cze wy­da­wały mu się mało uży­teczne w po­rów­na­niu ze swoją ko­lek­cją – licz­nymi pa­ra­li­za­to­rami, ku­szami oraz gra­na­tami. Po­sia­dał także spe­cjalne urzą­dze­nie emi­tu­jące dźwięki na wy­so­kich czę­sto­tli­wo­ściach.

Gdy po­ko­ny­wał ostat­nie stop­nie i za­pa­lił ja­sne świa­tło, jego oczom uka­zało się kilka le­żą­cych ciał. Czyli jed­nak ochro­nia­rze przy­byli po tym, jak włą­czył się alarm.

– Niech to szlag! – za­klął pod no­sem.

Pod­biegł do pierw­szego i przy­ło­żył mu pa­lec do szyi. Nie wy­czuł tętna. Do­sko­czył do na­stęp­nego, rów­nież nie żył. Na ja­snej pod­ło­dze znaj­do­wało się mnó­stwo krwi i śla­dów tor­tur.

– Olla! Po­móż mi!

Je­den z ochro­nia­rzy le­żał roz­ło­żony na stole w sa­mych spodniach. Za­miast oczu miał dwie wiel­kie rany. Twarz mu po­ha­ra­tano, włosy żyw­cem wy­rwano ca­łymi pła­tami ze skóry głowy. Ljam po­czuł, jak zbiera mu się na mdło­ści. Nie­winni lu­dzie. Ucier­pieli nie­winni lu­dzie. Na klatce pier­sio­wej ochro­nia­rza wy­pa­lono na­pis: Ka­ty­ryk nie wybacza.

Męż­czy­zna za­czął ję­czeć, kiedy Ljam przy­ło­żył zimne palce do jego szyi. Po chwili obok niego po­ja­wiła się Olla.

– Co pa­mię­tasz, czło­wieku? – za­py­tała ner­wowo.

Męż­czy­zna chark­nął, a Olla w se­kundę po­ja­wiła się ze szklanką wody i po­mo­gła mu się na­pić. Zmę­czony fa­cet opadł po­now­nie na ło­patki.

– Przy­niosę ke­to­nal – Ljam znik­nął na scho­dach.

Po chwili wró­cił ze strzy­kawką i za­apli­ko­wał le­żą­cemu prze­zro­czy­sty płyn pro­sto w serce.

– Za chwilę po­czu­jesz się le­piej – obie­cał. – We­zwa­łem po­go­to­wie.

Męż­czy­zna wy­pu­ścił po­wie­trze w przy­pły­wie ulgi. Olla chwy­ciła de­li­kat­nie szmatkę i za­częła prze­my­wać rany nie­szczę­śnika.

– Było ich dwóch… – za­czął chra­pli­wym gło­sem. – Szybcy jak mgła. Nie wiem, jak udało im się obez­wład­nić nas wszyst­kich… Wy­glą­dali, jak Boga ko­cham, jakby się urwali z ja­kie­goś filmu o ninja. Blon­dyn py­tał… py­tał, gdzie jest wła­ści­ciel… Nikt z nas nie wie­dział… Gro­ził nam… Py­tał o dziew­czynę… Po­ka­zy­wał nam zdję­cie… i tor­tu­ro­wał… za każde „nie wiem” ro­bił ko­lejne na­cię­cie.

Olla i Ljam wy­mie­nili ner­wowe spoj­rze­nia. Do­sko­nale wie­dzieli, kto prze­słu­chi­wał tych tu­taj. Za­ma­sko­wany szpieg Ka­ty­ryku, który zło­żył im wi­zytę kilka ty­go­dni temu jesz­cze przed bi­twą. Po­da­wał się wtedy za przy­ja­ciela Laury i za­pew­niał, że jest bez­pieczna.

Olla za­ci­snęła drobne dło­nie w pię­ści. Nie mu­siał krzyw­dzić tych bied­nych lu­dzi.

Ljam szturch­nął ją de­li­kat­nie i wska­zał brodą na ka­wa­łek kartki przy­twier­dzony do ta­blicy kor­ko­wej gwiazdką shu­ri­ken.

Laura. Zdję­cie zo­stało wy­kra­dzione z pro­filu spo­łecz­no­ścio­wego, to samo, które po­ja­wiło się na nie­le­gal­nej au­kcji.

– Wy­bacz­cie mi – wy­chry­piał męż­czy­zna.

– Wszystko w po­rządku. Po­go­to­wie już je­dzie – za­pew­niła go Olla, prze­my­wa­jąc mu kom­pre­sem okra­szone po­tem czoło.

Męż­czy­zna na­gle zro­bił gwał­towny ruch i zła­pał Ljama za ko­szulę.

– Ucie­kaj­cie! – syk­nął.

– Spo­koj­nie, nie ma go tu­taj już. Za­raz przy­jadą le­karz i po­li­cja… – Olla na­ci­snęła na klatkę pier­siową, żeby znowu się po­ło­żył.

– Ucie­kaj­cie na­tych­miast! – męż­czy­zna wy­pu­ścił z ręki małe urzą­dze­nie z przy­ci­skiem i czer­woną diodą.

– Może to do­bry po­mysł, żeby się zmy­wać. Nie mamy czasu skła­dać ze­znań na po­ste­runku… – za­sta­na­wiała się Olla.

Ljam cały czas ob­ser­wo­wał nie­wielki ga­dżet.

– Wy­bacz­cie mi… gro­ził mo­jej żo­nie… a ona jest w ciąży – wy­ję­czał fa­cet.

– To lo­ka­li­za­tor… on tu za­raz bę­dzie...! – krzyk­nął Ljam i rzu­cił się bie­giem w kie­runku szafy z bro­nią. Za­czął z niej wyj­mo­wać rze­czy na chy­bił tra­fił i ła­do­wać do spor­to­wego ple­caka. – Od­pal auto.

Olli już nie było.

Gdy do­bie­gał do sa­mo­chodu, cze­kała z włą­czo­nym sil­ni­kiem i po­na­glała go bez­gło­śnie. Nie zdą­żył za­mknąć drzwi, kiedy czarna te­sla już mknęła mię­dzy drze­wami w ciem­no­ściach. Po­goda zda­wała się do­kła­dać do ich pe­cha. O szybę za­ci­nał po­nury deszcz ze śnie­giem.

– Po­win­ni­śmy się do­my­ślić – po­wie­dział roz­ża­lony.

– Ci­cho!

Olla nie spusz­czała by­strych oczu z drogi. Wy­łą­czyła świa­tła w sa­mo­cho­dzie, aby nie zwra­cać ni­czy­jej uwagi. Je­chali po­nad dwie­ście ki­lo­me­trów na go­dzinę i Ljam po ci­chu mo­dlił się, żeby nie wy­pa­dli z za­krętu na śli­skiej jezdni. Przez przed­nią szybę wi­dział je­dy­nie atra­men­tową ciem­ność i szare kro­ple od­bi­ja­jące się od szyby.

Na­gle Olla za­ha­mo­wała z pi­skiem opon i sa­mo­chód wpadł w po­ślizg na mo­krym as­fal­cie.

Za­trzy­mali się na czymś, co wy­glą­dało jak pień po­wa­lo­nego drzewa.

W mo­men­cie zde­rze­nia wy­sko­czyły po­duszki po­wietrzne, a na przed­niej szy­bie po­ja­wiła się pa­ję­czyna pęk­nięć. Ljam prze­tarł twarz i za­mru­gał.

– Nic ci nie jest? – do­tknął ra­mie­nia Olli.

Z jej czoła spły­wała strużka krwi.

Po­pa­trzyła mu wy­mow­nie w oczy i przy­ci­snęła pa­lec do ust, zer­ka­jąc na ple­cak wy­ła­do­wany bro­nią.

Ljam się­gnął na dół, wy­jął pa­ra­li­za­tor i po­dał Olli, sam chwy­cił ku­szę.

Prze­nie­śli prze­ra­żony wzrok na przed­nią szybę. W od­le­gło­ści kilku me­trów nie było wi­dać pra­wie nic.

Na­gle na tle gra­fi­to­wej mgły za­czął się po­ja­wiać ciem­niej­szy kształt z czer­wo­nymi śle­piami. Wielki pies, który roz­mia­rem do­rów­ny­wał te­sli, wy­ło­nił się z ciem­no­ści i za­war­czał wrogo. Z re­la­cji uczest­ni­ków bi­twy wie­dzieli, że Ka­ty­ryk dys­po­nuje ar­mią oga­rów, ale spo­tka­nie z be­stią twa­rzą w twarz oka­zało się sto razy bar­dziej prze­ra­ża­jące niż opo­wie­ści.

Na grzbie­cie sie­dział jeź­dziec z błysz­czą­cymi brą­zo­wymi oczami, dół twa­rzy za­sła­niał ciem­nym ma­te­ria­łem. Olla wci­snęła przy­cisk i uru­cho­miła bieg wsteczny. Auto za­wyło w pro­te­ście, ale za­częło się wy­co­fy­wać. Aqu­arianna od­wró­ciła głowę w stronę tyl­nej szyby i za­ło­żyła rękę na za­głó­wek pa­sa­żera, pró­bu­jąc kie­ro­wać na wstecz­nym. Zie­mia za­drżała pod na­po­rem po­tęż­nych łap be­stii, kiedy ta roz­pę­dziła się i prze­sko­czyła po­nad pniem. Z py­ska ogara buch­nęła go­rąca para, zwie­rzę ob­na­żyło zę­bi­ska i z ła­two­ścią prze­sko­czyło te­slę. Za­trzy­mało ją, jed­nym ru­chem łapy od­ry­wa­jąc koło.

„No to by­łoby na tyle z ucieczki”, po­my­ślała Olla, ści­ska­jąc w dło­niach pa­ra­li­za­tor. Jeź­dziec zsiadł z ogara i ru­szył w stronę drzwi kie­rowcy. Spraw­nie wy­rwał je z za­wia­sów i jed­nym ru­chem ostrza od­piął Olli pas. Po­słała mu spoj­rze­nie pełne po­gardy.

– Znowu się spo­ty­kamy – oznaj­mił lekko, a Olla miała wra­że­nie, że męż­czy­zna się uśmie­cha przez ma­te­riał ma­ski.

– Nic ci nie po­wiemy – oświad­czył Ljam, gro­żąc mu no­żem.

– Oczy­wi­ście, że nie. Mam jed­nak na­dzieję, że cho­ciaż mnie wy­słu­cha­cie.

– Za­pro­sił­bym na her­batę… – wark­nął łowca – ale wiesz, mam w domu baj­zel...

– Nie kło­pocz się tak, chłop­cze. Prze­pra­szam za ba­ła­gan, tro­chę nas po­nio­sło…, ale sam ro­zu­miesz… Nie chcieli nic po­wie­dzieć.

– Ach, je­żeli tak, to okej. Nie chcieli nic po­wie­dzieć – mruk­nął Ljam iro­nicz­nie.

Olla chciała dys­kret­nie po­łech­tać na­past­nika prą­dem w nogę, ale był szyb­szy i za­brał jej pa­ra­li­za­tor z ręki.

– Nie­ład­nie…

– Mów, co masz do po­wie­dze­nia. Spie­szymy się – oznaj­miła nie­miło.

– Z ra­cji tego, że wasz śro­dek trans­portu, po­wiedzmy... – Ana­to­lij wy­mow­nie spoj­rzał na zde­wa­sto­wane drzwi i ode­rwane koło. – Nie na­daje się do dal­szej po­dróży… Może was gdzieś pod­rzu­cić? Po­ga­damy.

– Do­brze się czu­jesz? – za­py­tała Olla zu­peł­nie po­waż­nie.

– Tro­chę mę­czy mnie ka­szel, dzię­kuję.

Olla z Lja­mem wy­mie­nili spoj­rze­nia.

– Je­steś przy­ja­ciółką Laury?

– Tak.

– Wy­sia­daj. Ty też, łowco.

Rozdział 7

Chwila wytchnienia

Laura roz­parła się na krze­śle ta­ra­so­wym i wy­pu­ściła po­wie­trze. Znaj­do­wali się kil­ka­dzie­siąt ki­lo­me­trów od Ba­ła­kławy i pierw­szy raz od dłuż­szego czasu tro­chę się roz­luź­nili. W ho­telu pa­no­wał ra­do­sny na­strój Świąt Bo­żego Na­ro­dze­nia, go­ście od­po­czy­wali w wiel­kich fo­te­lach z peł­nymi żo­łąd­kami, po­pi­ja­jąc grzane wino.

– Może pój­dziemy na plażę? – za­pro­po­no­wał Ga­briel, spo­glą­da­jąc na we­so­łych lu­dzi spa­ce­ru­ją­cych wzdłuż pro­me­nady.

W su­mie i tak nie mieli zbyt wiele do ro­boty. Przez ko­lejny ty­dzień za­mie­rzali cho­dzić na czarny targ i wę­szyć, wę­szyć i jesz­cze raz wę­szyć.

– Idź­cie sami. Ja mu­szę się za­sta­no­wić nad pro­gra­mem re­ko­lek­cji, a przy oka­zji może znajdę coś jesz­cze o jaju albo o tym brac­twie – Re­mek wska­zał brodą na lap­topa. – Za­re­je­stro­wa­łem się w wir­tu­al­nej bi­blio­tece. Mają ze­ska­no­wane po­zy­cje z ca­łego świata.

– Po­każ mi… – Laura otwo­rzyła klapę lap­topa.

– Nie. Idź­cie. Mu­si­cie na­brać sił – Re­mek go za­mknął.

To była prawda. Cały dzień na targu, po­prze­dzony emo­cjami i po­dróżą od­ci­snął piętno na ich twa­rzach. Jak nic po­trze­bo­wali za­żyć re­ge­ne­ra­cyj­nej ką­pieli, a mo­rze było do tego miej­scem ide­al­nym.

– Dzięki!– Laura piesz­czo­tli­wie po­kle­pała Remka po ru­dej czu­pry­nie. Od czasu ich przy­gody w ja­skini trolli łą­czyła ich nie­zwy­kła przy­jaźń.

– Wspa­niale – Ga­briel wsu­nął na sie­bie skó­rzaną kurtkę.

Laura chwy­ciła zie­lony weł­niany swe­ter z opar­cia i za­ło­żyła przez głowę. Spod ma­te­riału wy­pu­ściła war­kocz, który się­gał już do pasa.

– Nie cze­kaj na nas – po­wie­dział Ga­briel i pu­ścił Lau­rze oko.

Uśmiech­nęła się ner­wowo i ru­szyła przez po­kój w kie­runku drzwi. Ich apar­ta­ment był chyba jed­nym z naj­droż­szych w ca­łym ho­telu. Po­sia­dał trzy osobne sy­pial­nie i wspólny sa­lon.

Urzą­dzony był w przy­tul­nym pro­wan­sal­skim kli­ma­cie z ele­men­tami su­ro­wego drewna. Cały ho­tel ude­ko­ro­wany był ga­łąz­kami ży­wego świerku, z któ­rych po­bły­ski­wały czer­wone bombki, dzwo­neczki, jabłka i świa­tełka. Przy wyj­ściu stały dwie wiel­kie cho­inki ob­wie­szone ozdo­bami tak, że przy­po­mniały siatkę ze świe­ci­de­łek.

Re­cep­cjo­nistka uśmiech­nęła się od ucha do ucha na wi­dok Laury i Ga­briela i ży­czyła im szczę­śli­wego No­wego Roku i, żeby głowy ich nie bo­lały na­stęp­nego dnia.

– No tak dzi­siaj jest syl­we­ster – mruk­nęła Laura, kiedy prze­mie­rzali ka­mienne pa­tio z ba­se­nem.

Tłum lu­dzi w kurt­kach za­jął do­godne miej­sca przy sto­li­kach nie­opo­dal baru.

– Co ta­kiego? – za­in­te­re­so­wał się Ga­briel.

– Lu­dzie świę­tują po­czą­tek no­wego roku. Na ca­łym świe­cie jest dzi­siaj jedna wielka im­preza. Od­li­cza­nie, fa­jer­werki, mo­rze al­ko­holu… Wszy­scy pi­jani cze­kają na dwu­na­stą.

– Brzmi cie­ka­wie – Ga­briel uśmiech­nął się lekko.

– Niby tak, ale oba­wiam się, że na plaży i na pro­me­na­dzie będą tłumy.

Prze­szli przez bar przy ba­se­nie i Laura po­czuła miękki pia­sek pod tramp­kami.

Ro­zej­rzała się do­okoła nie­pew­nie. Tak jak się spo­dzie­wała, mnó­stwo par i ro­dzin z dziećmi wy­brało się na spa­cer przed ba­lem. Z roz­mów zdą­żyła pod­słu­chać, że ma od­być się wielka im­preza na pro­me­na­dzie przy por­cie.

– Tam – Ga­briel wska­zał ręką na wy­sta­jącą z mo­rza skałę na ho­ry­zon­cie.

Ru­szyła za nim, z każ­dym ich kro­kiem tłum gęst­niał. Po plaży szedł czło­wiek z wielką beczką, z któ­rej na­le­wał grzane wino. Ga­briel w pięć se­kund za­ku­pił po kubku i wrę­czył je­den Lau­rze.

– Tra­dy­cja to tra­dy­cja – po­wie­dział po­waż­nie.

Laura wzięła łyk. Smak wy­traw­nego wina z ko­rzen­nymi przy­pra­wami od razu ją przy­jem­nie roz­grzał.

Szum mo­rza koił jej sko­ła­tane nerwy, po­wie­trze pach­niało solą. Na skó­rze po­czuła nad­cho­dzącą z po­łu­dnia rześką bryzę. Na mo­ment za­po­mniała o bi­twie, o krwi wsią­ka­ją­cej w pia­sek, o krzy­kach ofiar. Za­mknęła oczy, aby roz­ko­szo­wać się tą ulotną chwilą.

Gdy je otwo­rzyła, zo­rien­to­wała się, że Ga­briel się w nią wpa­truje.

– Je­steś piękna.

– Prze­stań... – mach­nęła ręką, ale we­soły uśmiech błą­kał jej się po ką­ciku ust.

– Chodź, zróbmy coś in­nego niż za­mar­twia­nie się na te­mat jaja – wy­pił swój ku­bek do dna i wrzu­cił go do ko­sza.

Laura po­dą­żyła za jego przy­kła­dem. Wziął ją za rękę i po­cią­gnął przez tłum w stronę atrak­cji zgro­ma­dzo­nych na pro­me­na­dzie. Oprócz wiel­kiej sceny, na któ­rej te­raz od­by­wał się po­kaz la­se­rów, na pro­me­na­dzie znaj­do­wały się ty­powe atrak­cje. Tu­ry­ści kłę­bili się wo­kół licz­nych stra­ga­nów z prze­ką­sami i wi­nem, ka­ru­zel i bu­dek ze słod­ko­ściami. Laura miała wra­że­nie, że wszy­scy lu­dzie oprócz Remka wy­szli wspól­nie świę­to­wać na ulicę. Ga­briel cią­gnął ją upar­cie przez tłum, czuła cie­pło jego dłoni i po ci­chu w my­ślach kar­ciła się, że nie miała od­wagi wy­swo­bo­dzić się z jej uści­sku. A może na chwilę, by tak za­po­mnieć o tym, co słuszne? Za­tra­cić się w ma­gii tego cu­dow­nego wie­czoru? Przez chwilę być po pro­stu Laurą, bez brze­mie­nia mocy da­ro­wa­nej z rąk księ­cia Ka­ty­ryku, bez cię­żaru od­po­wie­dzial­no­ści za śmierć po­le­głych w bi­twie?

Kil­koro mło­dych lu­dzi w weł­nia­nych czap­kach i mnó­stwem drew­nia­nych ko­ra­li­ków wo­kół nad­garst­ków wy­bi­jało rytm na bęb­nach i me­lo­dię na hangu, in­stru­men­cie, który przy­po­mniał mi­skę. Dziew­czyna, która śpie­wała, miała dźwięczny głos, a me­lo­dia była tak pro­sta, a za­ra­zem wpa­da­jąca w ucho, że nie­ba­wem tłum ota­cza­jący mu­zy­ków za­czął śpie­wać z wo­ka­listką w chó­rze. Laura bez­wied­nie wy­stu­ki­wała takt nogą o ka­mienny bruk pro­me­nady. Miała wra­że­nie, że mu­zyka wi­bruje w jej ży­łach i prze­lewa się wraz z krwią. Kiedy już za­czy­nała lekko nu­cić, Ga­briel ści­snął ją wy­mow­nie za dłoń.

– Chyba nie chcesz, żeby wszy­scy za chwilę pa­dli – szep­nął jej do ucha.

– A no tak.

Ich spoj­rze­nia skrzy­żo­wały się i par­sk­nęli śmie­chem. Gdy ze­spół skoń­czył pieśń, Ga­briel wy­cią­gnął z kie­szeni dwa­dzie­ścia euro i wrzu­cił do etui od gi­tary z drob­nymi. Ar­ty­ści po­dzię­ko­wali pięk­nymi uśmie­chami i ukło­nami. Kiedy tłum ga­piów roz­szedł się w po­szu­ki­wa­niu in­nych atrak­cji, gi­ta­rzy­sta wy­cią­gnął z ple­caka flaszkę. Roz­lał al­ko­hol do pla­sti­ko­wych ku­becz­ków i roz­dał wszyst­kim po ko­lei. Nim Ga­briel i Laura się obej­rzeli, trzy­mali w dło­niach po szo­cie.

– Nie trzeba – Ga­briel pró­bo­wał zwró­cić ku­be­czek wo­ka­li­stce, ale ta krę­ciła głową i mó­wiła coś po ukra­iń­sku.

– Co ona mówi? – spy­tał Ga­briel Laury.

– Nie mam po­ję­cia.

Dziew­czyna zer­k­nęła na nich ba­daw­czo, po czym po­wie­działa po an­giel­sku „tu­ry­ści” i ka­zała im wy­pić wszystko do ostat­niej kro­pelki.

– Sa­lut! – człon­ko­wie ze­społu wznie­śli to­ast.

Ga­briel po­dejrz­li­wie wą­chał za­war­tość, pod­czas kiedy Laura już swój prze­chy­liła wraz ze wszyst­kimi mu­zy­kami.

– Pij.

Ga­briel wy­pił za­war­tość z miną, jakby to było okropne le­kar­stwo. Skrzy­wił się nie­mi­ło­sier­nie, w efek­cie czego przez mu­zy­ków prze­to­czyła się salwa śmie­chu. Wszy­scy byli w wy­śmie­ni­tych hu­mo­rach i gi­ta­rzy­sta już na­wo­ły­wał, żeby po­lać po na­stęp­nej ko­lejce, ale grzecz­nie po­dzię­ko­wali i ru­szyli da­lej przez tłum.

– Co to było? Sma­ko­wało jak płyn do czysz­cze­nia chłod­nic – za­py­tał Ga­briel, uno­sząc brwi do góry. Scho­wał ręce do kie­szeni.

– Nie wiem, skąd wiesz, jak sma­kuje taki płyn do chłod­nic…

– Hej – szturch­nął ją lekko ra­mie­niem, uda­jąc ob­razę.

Laura za­chi­cho­tała.

– Pew­nie ja­kiś do­mowy bim­ber. Nie był taki zły. Pi­łam gor­sze – wzru­szyła ra­mio­nami.

Na chwilę we­soły tłum z pro­me­nady znik­nął. Ob­raz roz­ma­zał jej się przed oczami. Znowu stała na po­dwórku gra­ba­rza Fie­dora i po­pi­jała do­mowy bim­ber ro­boty sta­rego Mi­szy. Otrzą­snęła się. To wspo­mnie­nie było zbyt bo­le­sne.

Do­tarli do wiel­kiej ka­ru­zeli, która kształ­tem przy­po­mi­nała młot. Wła­śnie ko­lejna tura śmiał­ków za­pi­nała za­bez­pie­cze­nia fo­teli. Tan­detna mu­zyka są­czyła się z gło­śni­ków, a pro­wa­dzący kon­fe­ran­sjer py­tał, czy wszy­scy na pewno spi­sali te­sta­ment. Nie­wy­soki męż­czy­zna z ta­tar­ską urodą stał przy wej­ściu i przy­glą­dał się ko­lejce lu­dzi.

Na­gle jego ciemne oczy skrzy­żo­wały się ze spoj­rze­niem Laury, po czym od­wró­cił wzrok. Ele­ment z sie­dze­niami wy­strze­lił w po­wie­trze bez ostrze­że­nia, a ostry wrzask prze­ciął po­wie­trze.

Laura zbla­dła na mo­ment. Przed oczami sta­nął jej ob­raz krzy­czą­cego chłopca, któ­rego żyw­cem roz­szar­py­wał wielki ogar. Bie­dak wy­ry­wał się, wzy­wa­jąc po­mocy, a be­stia z agre­syw­nym ry­kiem sku­bała jego roz­prute ra­mię.

– Wszystko w po­rządku? – usły­szała głos Ga­briela prze­bi­ja­jący się przez mgłę wrza­sków.

Za­mru­gała kil­ka­krot­nie i po­trzą­snęła głową, żeby od­go­nić po­nure my­śli. Ta­jem­ni­czy męż­czy­zna znik­nął.

Wy­pu­ściła po­wie­trze z ję­kiem i po­krę­ciła głową. Ga­briel po­cie­sza­jąco do­tknął jej ra­mie­nia.

– Jest okej – szep­nęła.

Ga­briel stał chwilę z za­dartą głową i przy­glą­dał się gi­gan­tycz­nej ka­ru­zeli.

– Po co lu­dzie to ro­bią?

– Dla ad­re­na­liny. Chcesz spró­bo­wać?

Po­pa­trzył skon­fun­do­wany na atrak­cję.

– Nie­ko­niecz­nie, ale za to chciał­bym spró­bo­wać tego – wska­zał ręką na nie­wielką halę z sa­mo­cho­dzi­kami za­si­la­nymi prą­dem przez su­fit.

Laura uśmiech­nęła się z nie­do­wie­rza­niem. W au­tkach sie­działy pra­wie same dzieci.

– No do­bra.

Sta­nęli w ko­lejce za dwójką ru­dych na­sto­lat­ków. Gdy do­szli do okienka, pani uprzej­mie sprze­dała im że­tony.

Za­dzwo­niła sy­rena, mu­zyka na chwilę ustała i roz­cza­ro­wane dzieci za­częły wy­sia­dać z sa­mo­cho­dzi­ków, ję­cząc i pro­sząc ro­dzi­ców, by po­zwo­lili im się prze­je­chać jesz­cze raz.

Ga­briel za­jął zie­lone au­tko z nu­me­rem trzy. Laura wsia­dła do ró­żo­wego w wiel­kie białe kwiatki z je­dynką. Każdy sa­mo­cho­dzik po­sia­dał kie­row­nicę, gaz i ha­mu­lec.