Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Wicher śmierci. Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych. Tom 7 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wicher śmierci. Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych. Tom 7 - ebook

Imperium Letheryjskie chwieje się w posadach. Otoczony przez pochlebców oraz agentów przekupnego kanclerza cesarz Rhulad Sengar pogrąża się w obłędzie. Wszędzie roi się od spisków. Imperialna tajna policja wszczyna kampanię terroru skierowaną przeciwko obywatelom. Zbłąkany, ongiś bóg obdarzony zdolnością jasnowidzenia, nagle przestaje dostrzegać przyszłość. Woń chaosu zwabia straszliwe siły, które zbliżają się ze wszystkich stron.

Z chylącego się ku upadkowi imperium próbuje uciec grupa uchodźców. Jeden z nich, Fear Sengar, poszukuje duszy Scabandariego Krwawookiego, który mógłby uratować jego brata cesarza. Grupie towarzyszy jednak najstarszy i najbardziej nieprzejednany wróg Scabandariego: Silchas Ruin, brat Anomandera Rake'a. Na plecach nosi wciąż świeże rany zadane nożami Scabandariego, a jego motywy są wysoce niepewne...

To okrutna, mroczna opowieść o wojnie, zdradzie, ciemności i niepowstrzymanej magii, kolejny tom najbardziej ekscytującego i wizjonerskiego cyklu epickiej fantasy....ją okazywać łaski. Nadchodzi wojna, wojna na niebie. Jej stawką będzie przetrwanie…

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67023-98-6
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DRA­MA­TIS PER­SO­NAE

Lethe­ryj­czycy

TEHOL BED­DICT: zubo­żały miesz­ka­niec

BUGG: lokaj Tehola

SHURQ ELALLE: wędrowna piratka

SKOR­GEN KABAN: pierw­szy ofi­cer na statku Shurq

UBLALA PUNG: bez­ro­botny pół­krwi Tar­the­nal

ORMLY: czło­nek Cechu Szczu­ro­ła­pów

RUC­KET: główny śled­czy z Cechu Szczu­ro­ła­pów

KAROS INVIC­TAD: inwi­gi­la­tor Obroń­ców Ojczy­zny

TANAL YATHVA­NAR: oso­bi­sty asy­stent Karosa

RAU­TOS HIVA­NAR: prze­wod­ni­czący Kupiec­kiego Powier­nic­twa Wol­no­ści

VENITT SATHAD: naj­bar­dziej zaufany agent Rau­tosa

TRI­BAN GNOL: kanc­lerz Nowego Impe­rium

NISALL: pierw­sza kon­ku­bina daw­nego cesa­rza

JANALL: oba­lona cesa­rzowa

TURU­DAL BRI­ZAD: były kon­ku­bent

JANATH ANAR: więź­niarka poli­tyczna

SIR­RYN KANAR: straż­nik pała­cowy

BRUL­LYG (SHAKE): nomi­nalny zarządca Dru­giego Fortu Dzie­wi­czego

YEDAN DER­RYG (WACHTA)

ORBYN POSZU­KI­WACZ PRAWDY: dowódca sek­cji Obroń­ców Ojczy­zny

LETUR ANICT: fak­tor Drene

BIVATT: atri-preda Armii Wschod­niej

PIÓR­KOWA WIEDŹMA: lethe­ryj­ska nie­wol­nica Uruth

Tiste Edur

RHU­LAD: władca Nowego Impe­rium

HAN­NAN MOSAG: cesar­ski ceda

URUTH: matriar­chini cesa­rza i żona Tomada Sen­gara

K’RISNANI: cesar­scy czar­no­księż­nicy

BRU­THEN TRANA: Edur z pałacu

BROHL HAN­DAR: nad­zorca wschodu rezy­du­jący w Drene

Przy­by­wa­jący z flotą Edur

YAN TOVIS (POMROKA): atri-preda w lethe­ryj­skiej armii

VARAT TAUN: jej porucz­nik

TARA­LACK VEED: Gral, agent Bez­i­mien­nych

ICA­RIUM: broń Tara­lacka

HAN­RADI KHA­LAG: czar­no­księż­nik Tiste Edur

TOMAD SEN­GAR: patriar­cha cesa­rza

SAMAR DEV: uczona i cza­row­nica z Sied­miu Miast

KARSA ORLONG: wojow­nik Tobla­kai

TAXI­LA­NIN: tłu­macz

Awl’dan

CZER­WONA MASKA: wygna­niec, który powró­cił

MASARCH: wojow­nik z klanu Ren­fay­arów

HADRALT: wódz wojenny klanu Gane­to­ków

SAG’CHU­ROK: oso­bi­sty straż­nik Czer­wo­nej Maski

GUNTH MACH: oso­bi­sta straż­niczka Czer­wo­nej Maski

NURT: mie­dzia­no­licy

NATAR­KAS: mie­dzia­no­licy

Ści­gani

SEREN PEDAC: lethe­ryj­ska porę­czy­cielka

FEAR SEN­GAR: Tiste Edur

IMBRYK: lethe­ryj­ska sie­rota

UDI­NAAS: zbie­gły lethe­ryj­ski nie­wol­nik

WITHER: widmo cie­nia

SIL­CHAS RUIN: Ascen­dent Tiste Andii

Refu­gium

ULSHUN PRAL: Imass

RUD ELALLE: adop­to­wany znajda

HOSTILLE RATOR: T’lan Imass

TIL’ARAS BENOK: T’lan Imass

GR’ISTA­NAS ISH’ILM: T’lan Imass

Mala­zań­czycy

Łowcy Kości

TAVORE PARAN: głów­no­do­wo­dząca Łow­ców Kości

LOSTARA YIL: zastęp­czyni Tavore

KENEB: pięść w Łow­cach Kości

BLI­STIG: pięść w Łow­cach Kości

FARA­DAN SORT: kapi­tan

MADAN’TUL RADA: porucz­nik słu­żący pod roz­ka­zami Fara­dan Sort

PĘDRAK: adop­to­wany syn Keneba

DZIÓB: mag przy­dzie­lony kapi­tan Fara­dan Sort

Ósmy Legion, Dzie­wiąta Kom­pa­nia

Czwarta Dru­żyna

SKRZY­PEK: sier­żant

TARCZ: kapral

KORYK: pół­krwi Seti, pie­chota mor­ska

ŚMIESZKA: kobieta z Itko Kan, pie­chota mor­ska

MĄTWA: saper

FLASZKA: mag dru­żyny

CORABB BHI­LAN THENU’ALAS: żoł­nierz

Piąta Dru­żyna

GESLER: sier­żant

CHMURA: kapral

PIA­SEK: pie­chota mor­ska

KRÓT­KO­NOS: ciężka pie­chota

MĄDRALA: ciężka pie­chota

URU HELA: ciężka pie­chota

JĘTKA: ciężka pie­chota

Siódma Dru­żyna

POSTRO­NEK: sier­żant

ODPRYSK: kapral

KULAS: pie­chota mor­ska

EBRON: mag dru­żyny

OKRUCH (JAM­BER PIEŃ): saper

SINN: mag

Ósma Dru­żyna

HEL­LIAN: sier­żant

OBRA­ŻAL­SKI: kapral # 1

BEZ­DECH: kapral # 2

BAL­GRID: mag dru­żyny

TAVOS POND: pie­chota mor­ska

MOŻ­LIWE: saper

LUT­NIA: uzdro­wi­ciel dru­żyny

Dzie­wiąta Dru­żyna

BAL­SAM: sier­żant

TRU­PI­SMRÓD: kapral

RZE­ZI­GAR­DZIOŁ: pie­chota mor­ska

GALT: pie­chota mor­ska

PŁA­TEK: pie­chota mor­ska

OPAK: mag dru­żyny

Dwu­na­sta Dru­żyna

THOM TISSY: sier­żant

TULI­PAN: kapral

RAMPA: ciężka pie­chota

JIBB: śred­nio­zbrojna pie­chota

MEWI­ŚLAD: śred­nio­zbrojna pie­chota

BEL­LIG HARN: ciężka pie­chota

Trzy­na­sta Dru­żyna

URB: sier­żant

REEM: kapral

MASAN GILANI: pie­chota mor­ska

MICHA: ciężka pie­chota

HANNO: ciężka pie­chota

SOLANKA: ciężka pie­chota

NIKŁY: ciężka pie­chota

Ósmy Legion, Trze­cia Kom­pa­nia

Czwarta Dru­żyna

PRA­VA­LAK RIM: kapral

MIO­DZIK: saper

STRAP MULL: saper

ŁAWICA: ciężka pie­chota

ZER­KACZ: ciężka pie­chota

Piąta Dru­żyna

BADAN GRUK: sier­żant

KRYZA: pie­chota mor­ska

ZGAR­NIACZKA: pie­chota mor­ska

NEP BRUZDA: mag

RELIKO: ciężka pie­chota

CAŁ­KIEM NIE­PRZY­TOMNY: ciężka pie­chota

Dzie­siąta Dru­żyna

PORZĄD­NICKI: sier­żant

OBŁAWA: kapral

MULVAN STRASZNY: mag

NEL­LER: saper

CZASZ­KO­ŚMIERĆ: pie­chota mor­ska

MIE­CZO­BŁYSK: ciężka pie­chota

Inni

BANA­SCHAR: ostatni kapłan D’rek

WITHAL: mec­kro­ski płat­nerz

SAN­DA­LATH DRU­KOR­LAT: Tiste Andii, żona Withala

NIMAN­DER GOLIT: Tiste Andii, poto­mek Ano­man­dera Rake’a

PHAED: Tiste Andii, potom­kini Ano­man­dera Rake’a

SER­WATKA: opę­tany szkie­let gada

TELO­RAST: opę­tany szkie­let gada

ONRACK: T’lan Imass, nie­zwią­zany

TRULL SEN­GAR: rene­gat Tiste Edur

BEN ADA­EPHON DELAT: cza­ro­dziej

MENAN­DORE: jed­no­po­chwy­cona (Sio­stra Brzask)

SHEL­TA­THA LORE: jed­no­po­chwy­cona (Sio­stra Zmierzch)

SUKUL ANKHADU: jed­no­po­chwy­cona (Sio­stra Cętka)

KIL­MAN­DA­ROS: pra­dawna bogini

KLIPS: Tiste Andii

KOTY­LION: Sznur, bóg patron skry­to­bój­ców

IMROTH: strza­skana, T’lan Imass

PŁOT: duch

STARY GAR­BUS ARBAT: Tar­the­nal

ZWIĘ­ZŁA: była oszustka

TRE­ŚCIWA: była oszustka

PULLY: cza­row­nica Shake’ów

SKWISH: cza­row­nica Shake’ówPRO­LOG

Pra­dawna grota Kurald Emur­lahn
Wiek roze­rwa­nia

Roz­dartą żalem pano­ramę ska­lały trupy sze­ściu smo­ków leżące na rów­ni­nie w nie­upo­rząd­ko­wa­nym sze­regu dłu­go­ści co naj­mniej tysiąca kro­ków. Z roze­rwa­nych ciał ster­czały poła­mane kości; pasz­cze były otwarte, a oczy wyschnięte. Tam, gdzie krew wylała się na zie­mię, widma zle­ciały się do niej jak muchy do soku i wpa­dły w pułapkę. Gdy krew ciem­niała, łącząc się z mar­twą glebą, duchy mio­tały się i krzy­czały sła­bymi, peł­nymi roz­pa­czy gło­si­kami. Kiedy wresz­cie stward­niała, prze­ista­cza­jąc się w szkli­sty kamień, zostały na wieki zamknięte w owym mrocz­nym wię­zie­niu.

Naga istota wędru­jąca ścieżką utwo­rzoną przez zabite smoki nie ustę­po­wała im masą, ale nie potra­fiła się wzbić ponad zie­mię. Poru­szała się na dwóch krzy­wych nogach o udach gru­bych jak tysiąc­let­nie drzewa. Sze­ro­kość jej barów dorów­ny­wała wzro­stowi Tar­theno Tobla­kai, gruba szyja kryła się pod grzywą czar­nych, lśnią­cych wło­sów, przed­nia część głowy – czoło, kości policz­kowe i szczęki – była wysu­nięta do przodu, w głę­boko osa­dzo­nych oczach wid­niały zaś czarne źre­nice oto­czone opa­li­zu­jącą bielą. Potężne ramiona były nie­pro­por­cjo­nal­nie dłu­gie, ogromne dło­nie nie­mal się­gały ziemi. Wiel­kie, jasne piersi koły­sały się mia­rowo. Stwór szedł obok zma­sa­kro­wa­nych, gni­ją­cych tru­pów dziw­nie płyn­nym kro­kiem, w któ­rym nie było nic ocię­ża­łego. We wszyst­kich koń­czy­nach miał dodat­kowe stawy.

Skóra koloru wybla­kłej na słońcu kości pociem­niała na koń­cach rąk do barwy poprze­szy­wa­nej żył­kami czer­wieni, wokół kostek dłoni wid­niały siniaki, a tu i ówdzie sia­teczka pęk­nięć odsła­niała kości – dło­nie istoty doznały uszko­dzeń, z pew­no­ścią zada­jąc potężne ciosy.

Stwo­rze­nie zatrzy­mało się i unio­sło głowę, spo­glą­da­jąc na trzy smoki, które się uno­siły wysoko pośród skłę­bio­nych chmur, to poja­wia­jąc się, to znowu nik­nąc w obło­kach dymu wypeł­nia­ją­cego umie­ra­jące kró­le­stwo.

Dło­nie cho­dzą­cej po ziemi istoty zadrżały ner­wowo. Z jej gar­dła wyrwało się niskie wark­nię­cie.

Po dłuż­szej chwili ruszyła w dal­szą drogę.

Minąw­szy ostat­niego smoka, dotarła do miej­sca, gdzie wzno­sił się sze­reg wzgórz. Naj­więk­sze z nich było roz­sz­cze­pione, jakby jakiś ogromny szpon wyszarp­nął serce wznie­sie­nia. W owej roz­pa­dli­nie było widać roz­dar­cie, szcze­linę w prze­strzeni. Pły­nęły z niej stru­mie­nie mar­twi­czej ener­gii, tak tok­sycz­nej, że stra­wiła boki pęk­nię­cia, roz­pusz­cza­jąc niczym kwas skały i głazy sta­ro­żyt­nego wału.

Roz­dar­cie wkrótce się zasklepi. Ten, kto przez nie ostat­nio prze­szedł, pra­gnął zamknąć drzwi za sobą. Podobne uzdra­wia­nie nie mogło jed­nak doko­ny­wać się w pośpie­chu. Rana znowu zacznie krwa­wić.

Istota pode­szła bli­żej, igno­ru­jąc ema­nu­jącą z roz­dar­cia jado­witą moc. Na progu zatrzy­mała się ponow­nie i spoj­rzała za sie­bie.

Smo­cza krew tward­niała, zamie­nia­jąc się w kamień. Jego poziome płyty oddzie­lały się już od ziemi, uno­siły po bokach, prze­ra­dza­jąc się w two­rzące dziwną plą­ta­ninę ściany. Nie­które zaczęły się zapa­dać, zni­ka­jąc z tego kró­le­stwa. Spa­dały przez kolejne światy, by wresz­cie poja­wić się na nowo, solidne i nie­prze­pusz­czalne, w innych kró­le­stwach, zgod­nych z aspek­tem krwi. Tych praw nie spo­sób było pod­wa­żyć. Sta­rvald Deme­lain, krew smo­ków i śmierć krwi.

W dali za istotą Kurald Emur­lahn, Kró­le­stwo Cieni, pierw­sze, które zro­dziło się ze związku Ciem­no­ści i Świa­tła, mio­tało się w śmier­tel­nych kon­wul­sjach. Daleko stąd na­dal trwały bra­to­bój­cze wojny, nato­miast w innych oko­li­cach zaczęła się już frag­men­ta­cja. Potężne odpry­ski tkanki świata ode­rwały się od reszty, stra­ciły z nią kon­takt, prze­ro­dziły w nie­za­leżne cało­ści, które albo się zagoją, albo zginą. A mimo to intruzi przy­byli tutaj niczym padli­no­żercy gro­ma­dzący się wokół mar­twego lewia­tana. Pró­bo­wali wyrwać dla sie­bie frag­menty giną­cego kró­le­stwa, zabi­ja­jąc się nawza­jem w zacie­kłych wal­kach o ochłapy.

Nikt nawet sobie nie wyobra­żał, że całe kró­le­stwo może zgi­nąć w taki spo­sób. Że okrutne czyny jego miesz­kań­ców są w sta­nie wszystko znisz­czyć. Światy żyją dalej bez względu na poczy­na­nia tych, któ­rzy je zamiesz­kują. Wszy­scy w to wie­rzyli. Przyj­mo­wali takie zało­że­nie. Rany się goją, niebo roz­po­ga­dza, a z mor­skiego mułu wypełza coś nowego.

Ale nie tym razem.

Zbyt wiele mocy, za dużo zdrad, nazbyt strasz­liwe, wszech­po­chła­nia­jące zbrod­nie.

Istota ponow­nie zwró­ciła się ku bra­mie.

Kil­man­da­ros, pra­dawna bogini, prze­szła na drugą stronę.

Ruiny domo­stwa K’Chain Che’Malle
Po upadku Sil­chasa Ruina

Drzewa pękały z trza­skiem od gwał­tow­nego chłodu, który opadł niczym całun, nie­wi­doczny, lecz doty­kalny, na spu­sto­szony las.

Gothos podą­żał bez trudu za śla­dem bitwy, tro­pem kolej­nych starć dwojga pra­daw­nych bogów z jed­no­po­chwy­co­nym smo­kiem. Wędru­ją­cemu szla­kiem znisz­cze­nia Jaghu­towi towa­rzy­szył pora­ża­jący mróz Omtose Phel­lack, Groty Lodu.

Zacho­wa­łem wszystko, tak jak mnie pro­si­łeś, Maelu. Uwię­zi­łem w tym miej­scu prawdę, by stała się czymś wię­cej niż tylko wspo­mnie­niem. Aż po dzień roz­trza­ska­nia samej Omtose Phel­lack.

Gothos zasta­no­wił się machi­nal­nie, czy był kie­dyś czas, gdy wie­rzył, że to się ni­gdy nie sta­nie. Że Jaghuci, w całej swej wystu­dio­wa­nej dosko­na­ło­ści, są wyjąt­kiem i ich trium­falna domi­na­cja będzie trwała wiecz­nie. Że ich cywi­li­za­cja jest nie­śmier­telna, a tylko wszyst­kie inne muszą kie­dyś umrzeć.

No cóż, nie­wy­klu­czone. W końcu nie­gdyś wie­rzył nawet w to, że nad całym bytem panuje wszech­mocna, dobro­czynna istota. A świersz­cze grają po to, by pomóc nam zasnąć. Nie spo­sób odgad­nąć, jakie jesz­cze głu­poty mogły się zakraść do jego mło­dej, naiw­nej głowy przed tymi wszyst­kimi tysiąc­le­ciami.

Rzecz jasna, nie ule­gał już podob­nym złu­dze­niom. Wszystko się koń­czy. Gatunki wymie­rają. Prze­ko­na­nie, że jest ina­czej, było tylko zaro­zu­mia­ło­ścią, pro­duk­tem wybu­ja­łego ego, prze­kleń­stwem nad­mier­nego poczu­cia wła­snej war­to­ści.

W co więc wie­rzę teraz?

Nie mógł sobie pozwo­lić, by odpo­wie­dzieć na to pyta­nie melo­dra­ma­tycz­nym śmie­chem. Jaki byłby w tym sens? W pobliżu nie było nikogo, kto doce­niłby jego iro­nię. Wli­cza­jąc jego samego.

Tak jest. Jestem ska­zany na życie we wła­snym towa­rzy­stwie.

To moja oso­bi­sta klą­twa.

Takie są naj­lep­sze.

Wszedł na roz­darte, pęk­nięte wzgó­rze. Skała macie­rzy­sta unio­sła się tu gwał­tow­nie, two­rząc ogromną szcze­linę. Gdy Gothos zatrzy­mał się nad nią i zaj­rzał do środka, pio­nowe ściany pokrył już szron. Gdzieś w mroku było sły­chać dwie kłó­cące się osoby.

Jaghut roz­cią­gnął usta w uśmie­chu.

Otwo­rzył swoją grotę i zaczerp­nął z niej uła­mek mocy, by opaść powoli na dno roz­pa­dliny. Kiedy się zbli­żał, głosy umil­kły. Ciszę mącił tylko ochry­pły, syczący dźwięk, który pul­so­wał lekko – oddech wcią­gany w płuca pośród fal bólu. Sły­szał też, nieco z boku, zgrzyt łusek trą­cych o kamień.

Wylą­do­wał na ster­cie skal­nych odłam­ków, kilka kro­ków od miej­sca, w któ­rym stał Mael. Dzie­sięć kro­ków dalej maja­czyła potężna syl­wetka Kil­man­da­ros. Od jej skóry biła lekka, nie­zdrowa poświata. Bogini zaci­skała dło­nie w pię­ści, a jej zwie­rzęca twarz miała wojow­ni­czy wyraz.

Sca­ban­da­riego, jed­no­po­chwy­co­nego smoka, zapę­dzono w zagłę­bie­nie ściany urwi­ska. Tkwił w nim teraz sku­lony, strza­skane żebra z pew­no­ścią spra­wiały, że każdy oddech był męczar­nią. Jedno skrzy­dło się zła­mało, było w poło­wie ode­rwane. Tylną nogę rów­nież miał strza­skaną, z ciała ster­czały kości. To był koniec jego ucieczki. Dwoje pra­daw­nych skie­ro­wało spoj­rze­nia na Gothosa.

– Zawsze mnie zachwyca, gdy zdrajca pada ofiarą zdrady – rzekł Jaghut, pod­cho­dząc bli­żej. – W tym przy­padku zdra­dziła go wła­sna głu­pota, a to jest jesz­cze lep­sze.

– Rytuał… skoń­czy­łeś go, Gotho­sie? – zapy­tał Mael, pra­dawny bóg mórz.

– Można tak powie­dzieć. – Jaghut wbił wzrok w Kil­man­da­ros. – Pra­dawna bogini, twoje dzieci w tym kró­le­stwie zgu­biły drogę.

Potężna, pół­zwie­rzęca kobieta wzru­szyła ramio­nami.

– Zawsze ją gubią, Jaghu­cie – odparła cichym, melo­dyj­nym gło­sem.

– To czemu cze­goś z tym nie zro­bisz?

– A ty?

Gothos uniósł cienką brew, a potem odsło­nił kły w uśmie­chu.

– Czy to zapro­sze­nie, Kil­man­da­ros?

Zer­k­nęła na smoka.

– Nie mam na to czasu. Muszę wra­cać do Kurald Emur­lahn. Zabiję go…

Pode­szła bli­żej.

– Nie możesz tego zro­bić – powstrzy­mał ją Mael.

Spoj­rzała na niego, otwie­ra­jąc i zaci­ska­jąc potężne pię­ści.

– Cią­gle mi to powta­rzasz, ty goto­wany kra­bie.

Bóg morza wzru­szył ramio­nami, spo­glą­da­jąc na Gothosa.

– Wytłu­macz jej to, pro­szę.

– Ile dłu­gów chcesz u mnie zacią­gnąć? – zain­te­re­so­wał się Jaghut.

– Och, doprawdy, Gotho­sie!

– Pro­szę bar­dzo. Kil­man­da­ros, wewnątrz rytu­ału, który opada teraz na tę oko­licę, na pole bitwy i te brzyd­kie lasy, sama śmierć nie ma mocy. Gdy­byś zabiła tu Tiste Edur, jego dusza uwolni się z ciała, ale pozo­sta­nie na miej­scu, a jej moc zmniej­szy się tylko nie­znacz­nie.

– Zamie­rzam go zabić – upie­rała się Kil­man­da­ros łagod­nym tonem.

– W takim razie będziesz potrze­bo­wała mojej pomocy – oznaj­mił Gothos, uśmie­cha­jąc się sze­rzej.

Mael prych­nął pogar­dli­wie.

– A do czego? – zapy­tała bogini.

Jaghut wzru­szył ramio­nami.

– Trzeba przy­go­to­wać Fin­nest. Dom, który uwięzi duszę jed­no­po­chwy­co­nego.

– No to zrób to.

– Jako przy­sługę dla was dwojga? Nie sądzę, pra­dawna bogini. Nie­stety, podob­nie jak Mael, będziesz musiała uznać się za moją dłuż­niczkę.

– Mam lep­szy pomysł – sprze­ci­wiła się Kil­man­da­ros. – Zmiaż­dżę twoją czaszkę mię­dzy kciu­kiem a pal­cem wska­zu­ją­cym, a potem wepchnę twe prze­mą­drzałe ścierwo do gar­dła Sca­ban­da­riemu, żeby się nim zadła­wił. To będzie odpo­wiedni kres dla was obu.

– Bogini, na sta­rość zro­bi­łaś się zgorzk­niała i gder­liwa – odparł Gothos.

– I nic w tym dziw­nego. Popeł­ni­łam błąd, pró­bu­jąc ura­to­wać Kurald Emur­lahn.

– Po co się tru­dzić? – zain­te­re­so­wał się Mael.

Kil­man­da­ros obna­żyła wyszczer­bione zęby.

– Ten pre­ce­dens jest… nie­po­żą­dany. Możesz z powro­tem scho­wać głowę w pia­sek, Maelu, ale ostrze­gam cię: śmierć jed­nego kró­le­stwa to zapo­wiedź takiego samego losu całej reszty.

– Skoro tak mówisz – rzekł po dłuż­szej chwili pra­dawny bóg. – Przy­znaję, że taka moż­li­wość ist­nieje. Tak czy ina­czej, Gothos domaga się zapłaty.

Kil­man­da­ros roz­luź­niła pię­ści i znowu je zaci­snęła.

– Zgoda. A teraz zrób ten Fin­nest, Jaghu­cie.

– To będzie w sam raz – oznaj­mił Gothos, wycią­ga­jąc jakiś przed­miot z dziury w wystrzę­pio­nej koszuli.

Dwoje pra­daw­nych gapiło się przez chwilę na obiekt. Wresz­cie Mael chrząk­nął.

– Tak, teraz rozu­miem. To dość dziwny wybór, Gotho­sie.

– Nie zwy­kłem doko­ny­wać innych. No dobra, Kil­man­da­ros, zakończ w swój sub­telny spo­sób żało­sną egzy­sten­cję jed­no­po­chwy­co­nego.

Smok syk­nął prze­raź­li­wie z wście­kło­ści i stra­chu, gdy pra­dawna bogini pode­szła bli­żej.

Ude­rzyła pię­ścią w sam śro­dek czaszki Sca­ban­da­riego, tuż nad smo­czymi oczami. Gruba kość pękła z trza­skiem, który wypeł­nił roz­pa­dlinę niczym tren. Z kostek dłoni bogini try­snęła krew.

Smo­cza głowa ude­rzyła z cięż­kim łosko­tem o spę­kaną skałę. Z bez­wład­nego ciała wycie­kły płyny.

Kil­man­da­ros odwró­ciła się, spo­glą­da­jąc na Gothosa.

Jaghut ski­nął głową.

– Mam bied­nego skur­czy­byka.

Mael pod­szedł do niego i wycią­gnął rękę.

– W takim razie wezmę Fin­nest…

– Nie.

Oboje pra­daw­nych spoj­rzało na Gothosa, który uśmiech­nął się po raz kolejny.

– To spłata długu. Dla was obojga. Zabie­ram Fin­nest z duszą Sca­ban­da­riego. Nie jeste­ście mi już nic winni. Nie cie­szy­cie się?

– Co zamie­rzasz z nim zro­bić? – zapy­tał Mael.

– Jesz­cze nie zde­cy­do­wa­łem, ale mogę cię zapew­nić, że to będzie coś oso­bli­wie nie­przy­jem­nego.

Kil­man­da­ros ponow­nie zaci­snęła pię­ści, unio­sła nieco ręce.

– Korci mnie, żeby wysłać w pogoń za tobą moje dzieci, Jaghu­cie.

– Szkoda, że zgu­biły drogę.

Żadne z pra­daw­nych nie ode­zwało się już ani sło­wem. Gothos opu­ścił szcze­linę. Zawsze spra­wiało mu przy­jem­ność prze­chy­trze­nie takich zgrzy­bia­łych wra­ków z całą ich sta­ro­żytną, bez­li­to­sną mocą. Przy­naj­mniej chwi­lową przy­jem­ność.

Takie są naj­lep­sze.

***

Gdy Kil­man­da­ros opu­ściła szcze­linę, cze­kała na nią inna postać. Męż­czy­zna miał czarny płaszcz i białe włosy, wpa­try­wał się w roz­dar­cie z wyra­zem żar­to­bli­wej kon­tem­pla­cji na twa­rzy.

Chciał wejść do bramy czy cze­kał na Kil­man­da­ros? Skrzy­wiła się ze zło­ścią.

– Nie jesteś mile widziany w Kurald Emur­lahn – oznaj­miła.

Ano­man­da­ris Purake zatrzy­mał chłodne spoj­rze­nie na mon­stru­al­nej isto­cie.

– Wydaje ci się, że zamie­rzam zagar­nąć tron dla sie­bie?

– Nie był­byś pierw­szy.

Ponow­nie spoj­rzał na szcze­linę.

– Wro­go­wie oble­gają cię ze wszyst­kich stron, Kil­man­da­ros. Ofe­ruję pomoc.

– Nie­ła­two ci będzie zasłu­żyć na moje zaufa­nie, Tiste Andii.

– Jesteś nie­spra­wie­dliwa – odparł. – W prze­ci­wień­stwie do wielu swych pobra­tym­ców uznaję fakt, że korzy­ści pły­nące ze zdrady ni­gdy nie rów­no­ważą jej kosz­tów. W Kurald Emur­lahn wal­czą teraz ze sobą nie tylko zdzi­czałe smoki, lecz rów­nież jed­no­po­chwy­ceni.

– Gdzie Osserc? – zapy­tała pra­dawna bogini. – Mael mówił mi, że on zamie­rza…

– Znowu wejść mi w drogę? Osserc wyobra­żał sobie, że wezmę udział w zabój­stwie Sca­ban­da­riego. Po co miał­bym to robić? Ty i Mael pora­dzi­li­ście sobie z łatwo­ścią. – Chrząk­nął. – Wyobra­żam go sobie, jak lata wkoło, żeby mnie zna­leźć. Idiota.

– Sca­ban­dari zdra­dził two­jego brata. Nie pra­gniesz go pomścić?

Ano­man­da­ris zer­k­nął na nią, a potem uśmiech­nął się blado.

– Korzy­ści pły­nące ze zdrady. Dla Sca­ban­da­riego koszty oka­zały się wyso­kie, nie­praw­daż? A jeśli cho­dzi o Sil­chasa, no cóż, nawet Azath nie trwa wiecz­nie. Nie­mal mu zazdrosz­czę izo­la­cji od wszyst­kiego, co czeka nas w następ­nych tysiąc­le­ciach.

– Zaiste. A czy zamie­rzasz podą­żyć za jego przy­kła­dem i skryć się w podob­nym kur­ha­nie?

– Nie sądzę.

– W takim razie podej­rze­wam, że Sil­chas Ruin raczej nie będzie skłonny wyba­czyć ci obo­jęt­no­ści, gdy już odzy­ska wol­ność.

– Możesz się zdzi­wić, Kil­man­da­ros.

– Ty i twój rodzaj jeste­ście dla mnie tajem­nicą, Ano­man­da­ri­sie Purake.

– Wiem o tym. A więc umowa stoi, bogini?

Unio­sła głowę.

– Zamie­rzam prze­gnać pre­ten­den­tów z kró­le­stwa. Jeśli Kurald Emur­lahn musi umrzeć, niech umrze w spo­koju.

– Innymi słowy, chcesz, żeby Tron Cieni pozo­stał pusty.

– Tak.

Po chwili zasta­no­wie­nia ski­nął głową.

– Zgoda.

– Nie pró­buj mnie oszu­kać, jed­no­po­chwy­cony.

– Nie zro­bię tego. Jesteś gotowa, Kil­man­da­ros?

– Zawrą prze­ciwko nam soju­sze – zauwa­żyła. – Wyru­szą na wojnę z nami.

Ano­man­da­ris wzru­szył ramio­nami.

– Nie mam dziś nic lep­szego do roboty.

Dwoje Ascen­den­tów prze­szło przez bramę i zamknęło za sobą roz­dar­cie. W końcu do kró­le­stwa wio­dły też inne ścieżki. Ścieżki, które nie były ranami.

Gdy zna­leźli się w Kurald Emur­lahn, ujrzeli przed sobą spu­sto­szony świat.

I przy­stą­pili do oczysz­cza­nia tego, co zeń zostało.

Awl’dan, w ostat­nich dniach pano­wa­nia króla Diska­nara

Preda Bivatt, kapi­tan dreń­skiego gar­ni­zonu, była daleko od domu. Dwa­dzie­ścia jeden dni drogi wozem. Dowo­dziła eks­pe­dy­cją zło­żoną z dwu­stu żoł­nie­rzy z Armii Wystrzę­pio­nej Cho­rą­gwi, trzy­dzie­sto­oso­bo­wego oddziału lek­kiej jazdy z Nie­bie­skiej Róży oraz czte­ry­stu osób obsługi, w tym rów­nież cywi­lów. Roz­ka­zała roz­bić obóz, zsu­nęła się z konia i ruszyła ku odle­głej o pięć­dzie­siąt parę kro­ków kra­wę­dzi urwi­ska.

Gdy dotarła na skraj, wiatr ude­rzył ją w pierś z siłą młota, jakby chciał odrzu­cić ją do tyłu, zerwać z tego ostat­niego skrawka lądu. Leżący w dole ocean był wizją zro­dzoną w kosz­ma­rze arty­sty: wzbu­rzone, spie­nione morze, a nad nim cięż­kie chmury roz­dzie­rane na strzępy przez wicher. Woda była raczej biała niż nie­bie­sko­zie­lona. Piana pokry­wała grzbiety fal, try­skała spo­mię­dzy kamieni, kiedy bał­wany tłu­kły o brzeg.

Uświa­do­miła sobie, że to wła­śnie to miej­sce, i prze­szył ją się­ga­jący szpiku kości dreszcz.

Rybacka łódź, znie­siona daleko z kursu w śmier­cio­no­śną kipiel, jaką była ta część oce­anu. Nawet naj­więk­sze kupiec­kie statki nie zapusz­czały się tu z wła­snej woli. Przed osiem­dzie­się­ciu laty kipiel pochwy­ciła mia­sto Mec­kro­sów i roz­biła je na kawałki, wcią­ga­jąc w odmęty co naj­mniej dwa­dzie­ścia tysięcy miesz­kań­ców pły­wa­ją­cej osady.

Załoga łodzi prze­żyła jed­nak i zdo­łała dopły­nąć na pły­ci­znę, a potem dostać się na odle­gły o jakieś trzy­dzie­ści kro­ków brzeg, bro­dząc w się­ga­ją­cej pasa wodzie. Nie­ubła­gane fale roz­trza­skały ich łódź na szczapy, ale czte­rej lethe­ryj­scy roz­bit­ko­wie wyszli bez­piecz­nie na suchy ląd.

I zna­leźli tam… to.

Preda Bivatt zacią­gnęła rze­mień hełmu, żeby wiatr nie zerwał go jej razem z głową. Nie prze­sta­wała się przy­glą­dać leżą­cym na brzegu pozo­sta­ło­ściom. Fale pod­myły wzgó­rze, na któ­rym stała. Trzy dłu­go­ści ciała męż­czy­zny na dole znaj­do­wała się biała, piasz­czy­sta plaża zasłana sznu­rami zeschłych wodo­ro­stów, wyrwa­nymi z korze­niami drze­wami oraz szcząt­kami mec­kro­skiego mia­sta sprzed osiem­dzie­się­ciu lat. Było tam jed­nak coś wię­cej. Coś bar­dziej nie­spo­dzie­wa­nego.

Czółna wojenne. Mor­skie łodzie, każda długa jak wie­lo­ryb kora­lowy. Miały wyso­kie dzioby i były dłuż­sze i szer­sze niż okręty Tiste Edur. Nie były to też wyrzu­cone przez fale wraki. Nie dostrze­gała na nich żad­nych śla­dów uszko­dzeń. Wycią­gnięto je wysoko na brzeg i uło­żono w sze­regi, choć łatwo było zauwa­żyć, że zda­rzyło się to dość dawno temu – mie­siące, być może lata.

Ktoś przy­sta­nął obok niej. Kupiec z Drene, który zaopa­trzył ich wyprawę. Miał bladą cerę i jasne, pra­wie białe włosy. Jego okrą­gła twarz poczer­wie­niała od wia­tru, preda widziała jed­nak, że powiódł spoj­rze­niem bla­do­nie­bie­skich oczu wzdłuż sze­regu czó­łen, naj­pierw na zachód, a potem na wschód.

– Mam odro­binę talentu! – pochwa­lił się, prze­krzy­ku­jąc wichurę.

Bivatt mil­czała. Kupiec z pew­no­ścią potra­fił racho­wać. Można to było nazwać talen­tem, ale jako ofi­cer lethe­ryj­skiej armii potra­fiła bez jego pomocy oce­nić, ile osób mie­ściło się w każ­dej z ogrom­nych łodzi. Sto, z mar­gi­ne­sem błędu wyno­szą­cym dwa­dzie­ścia.

– Predo?

– Słu­cham?

Kupiec mach­nął bez­rad­nie dło­nią.

– Te czółna. – Wska­zał ręką w jedną, a potem w drugą stronę. – Muszą być…

Zabra­kło mu słów.

Ale i tak go zro­zu­miała.

Całe sze­regi czó­łen wycią­gnię­tych na nie­go­ścinny brzeg. Drene, naj­bliż­sze mia­sto w kró­le­stwie leżało trzy tygo­dnie drogi na połu­dniowy zachód stąd. Na połu­dniu cią­gnęły się zie­mie Awl’danu i trasy wędró­wek ple­mion z ich ogrom­nymi sta­dami były bar­dzo dobrze znane. W końcu Lethe­ryj­czycy wła­śnie pod­bi­jali te oko­lice. Nie dotarły do nich żadne mel­dunki o poja­wie­niu się obcych.

Przed dwoma, trzema laty do brzegu przy­biła tu wielka flota. Przy­by­sze wyszli na brzeg, zabie­ra­jąc ze sobą wszystko, co mieli, i zapewne ruszyli w głąb lądu.

Powinny być jakieś znaki, pogło­ski, jakieś echa wśród ple­mion Awli. Powin­ni­śmy coś o tym usły­szeć.

Ale tak się nie stało. Nie­znani intruzi po pro­stu… znik­nęli.

To nie­moż­liwe. Jak mogło do tego dojść?

Ponow­nie prze­su­nęła wzro­kiem wzdłuż sze­re­gów łodzi, jakby miała nadzieję, że odkryje jakiś szcze­gół o fun­da­men­tal­nym zna­cze­niu, który uspo­koi jej tłu­kące serce i zdej­mie z koń­czyn prze­szy­wa­jący chło­dem cię­żar.

– Predo…

Tak jest. Po stu na czółno. A tu widzimy… po cztery, pięć w sze­regu… Ile? Cztery, może pięć tysięcy?

Nie­mal tak daleko, jak okiem się­gnąć na wschód i na zachód, pół­nocny brzeg pokry­wała gęsta masa wojen­nych czó­łen z sza­rego drewna. Wycią­gnięto je tu na ląd i porzu­cono. Leżały na plaży jak zwa­lony las.

– Z górą pół miliona – ode­zwał się kupiec. – Według mojej oceny. Predo, gdzie oni wszy­scy się podziali, na Zbłą­ka­nego?

Skrzy­wiła się.

– Kop­nij to swoje gniazdo magów, Letu­rze Anict. Niech zaro­bią na swe wygó­ro­wane wyna­gro­dze­nie. Król musi poznać prawdę. Każdy szcze­gół. Wszystko.

– Już się robi – odparł męż­czy­zna.

Ona uczyni to samo z ekipą ako­li­tów cedy. Dublo­wa­nie się było w tym przy­padku konieczne. Gdyby nie obec­ność wybra­nych uczniów Kuru Qana, ni­gdy by się nie dowie­działa wszyst­kiego, co Letur Anict zataił w osta­tecz­nym rapor­cie, nie zdo­ła­łaby wydo­być prawdy z sze­regu pół­prawd i peł­nych kłamstw. Na tym pole­gał upo­rczywy pro­blem z pry­wat­nymi kon­tra­hen­tami. Wszy­scy kie­ro­wali się wła­snym inte­re­sem, a dla kre­atur takich jak Letur Anict, nowy fak­tor Drene, lojal­ność wobec korony zawsze miała dru­go­rzędne zna­cze­nie.

Bivatt rozej­rzała się w poszu­ki­wa­niu zej­ścia na plażę. Chciała lepiej się przyj­rzeć tym czół­nom, zwłasz­cza że wyglą­dało na to, że frag­menty ich dzio­bów zde­mon­to­wano. To wyda­wało się dziwne, ale z taką tajem­nicą jakoś sobie pora­dzi. Pomoże jej ona zapo­mnieć o całej resz­cie.

Z górą pół miliona.

Zbłą­kany, bło­go­sław, kto przy­był pomię­dzy nas?

Awl’dan, po pod­boju Letheru przez Edur

Wilki się zja­wiły, a potem ode­szły. W miej­scach, gdzie wywle­kły trupy z gęstego kłę­bo­wi­ska na wzgó­rzu, na któ­rym nie­znani żoł­nie­rze sto­czyli swą ostat­nią walkę, ślady ich żero­wa­nia były wyraź­nie widoczne.

Ten szcze­gół przy­cią­gnął uwagę samot­nego jeźdźca, który pro­wa­dził konia pośród nie­ru­cho­mych ciał. To było… nie­spo­ty­kane. Rzecz jasna, zamiesz­ku­jące tę rów­ninę wilki o brą­zo­wym futrze nie gar­dziły padliną, podob­nie jak wszyst­kie dra­pież­niki w Awl’danie, ale od dawna już znały ludzi i powinny były uciec, gdy tylko poczuły ich kwa­śną woń, nawet jeśli mie­szała się ona z zapa­chem krwi. Co więc zwa­biło je na to mil­czące pole bitwy?

Samotny jeź­dziec o twa­rzy zasło­nię­tej maską z kar­ma­zy­no­wej łuski ścią­gnął wodze u pod­stawy niskiego wzgó­rza. Jego wierz­cho­wiec konał, tar­gały nim drgawki. Nim słońce zaj­dzie, męż­czy­zna będzie musiał iść na pie­chotę. Gdy o świ­cie roz­bi­jał obóz, sku­biące kępę trawy na skraju parowu zwie­rzę uką­siła żmija rogata. Jad dzia­łał powoli, lecz nie­ubła­ga­nie. Nie mogły go zneu­tra­li­zo­wać żadne zioła ani lekar­stwa, jakie wędro­wiec miał ze sobą. Strata była bole­sna, ale nie kata­stro­falna. Ni­gdzie mu się nie śpie­szyło.

W górze krą­żyły kruki, żaden jed­nak nie chciał wylą­do­wać. To nie jego przy­by­cie je spło­szyło. Wprost prze­ciw­nie, widok kołu­ją­cych nad wzgó­rzami pta­ków przy­cią­gnął go w to miej­sce. Kra­kały rzadko, a ich głosy brzmiały dziw­nie cicho, nawet żało­śnie.

Dreń­skie legiony zabrały wła­snych pole­głych, zosta­wia­jąc tylko swe ofiary, by kar­miły trawę rów­nin. Na pociem­nia­łej po śmierci skó­rze było jesz­cze widać błysz­czące ślady poran­nego szronu, ale wszyst­kie zaczęły już top­nieć. Wyglą­dało to tak, jakby z nie­ru­cho­mych twa­rzy, otwar­tych oczu i śmier­tel­nych ran zabi­tych żoł­nie­rzy spły­wały łzy.

Sta­nął w strze­mio­nach i powiódł wzro­kiem po hory­zon­cie, wypa­tru­jąc swych dwóch towa­rzy­szy. Strasz­liwe stwo­rze­nia nie wró­ciły jesz­cze z łowów. Zasta­na­wiał się, czy nie zna­la­zły gdzieś na zacho­dzie nowego, atrak­cyj­niej­szego tropu. Lethe­ryj­skich żoł­nie­rzy, któ­rzy wra­cali do Drene, trium­fu­jący i syci. Jeśli tak, dzi­siej­szy dzień będzie dniem rzezi. Nie cho­dziło tu jed­nak o żądzę zemsty. Podobne sen­ty­menty były obce jego towa­rzy­szom. Spra­wili wra­że­nie, że zabi­jają dla przy­jem­no­ści. Zemsta jako powód zagłady Lethe­ryj­czy­ków ist­niała wyłącz­nie w jego umy­śle. To była istotna róż­nica.

Ale przy­jem­nie było o tym pomy­śleć.

Ofiary, ci żoł­nie­rze w szaro-czar­nych mun­du­rach, były tu jed­nak obce. Zabrano im broń i zbroje, a także cho­rą­gwie jako tro­fea. Mimo to ich obec­ność w Awl’danie – w samym sercu ojczy­zny jeźdźca – budziła nie­po­kój.

Lethe­ryj­skich najeźdź­ców znał. Nie­zli­czone legiony z ich dzi­wacz­nymi nazwami i zacie­kłą rywa­li­za­cją, a także nie­ustra­szoną kon­nicę z Nie­bie­skiej Róży. Znał też na­dal wolne kró­le­stwa i tery­to­ria gra­ni­czące z Awl’danem: ich rywali, D’rha­sil­hani, Kery­nów, kró­le­stwo Bol­kando i pań­stwo Saphi­nand. Przed laty pak­to­wał albo krzy­żo­wał mie­cze z nimi wszyst­kimi i nikt tam nie przy­po­mi­nał tych żoł­nie­rzy.

Mieli jasną cerę, a włosy koloru słomy albo rdzy. Oczy nie­bie­skie bądź szare. I… tak wiele kobiet.

Zatrzy­mał spoj­rze­nie na jed­nej z żoł­nie­rek leżą­cej pod szczy­tem wzgó­rza. Zma­sa­kro­wane przez czary ciało sto­piło się ze zbroją, na któ­rej na­dal było widać znaki.

Zsiadł z konia i wszedł na wzgó­rze, omi­ja­jąc leżące ciała. Jego moka­syny śli­zgały się po krwa­wym bło­cie. Po chwili przy­kuc­nął nad tru­pem kobiety.

Na poczer­nia­nej kol­czu­dze z brązu wyma­lo­wano dwie wil­cze głowy. Jeden wilk był biały i jed­no­oki, drugi srebrno-czarny. Ni­gdy dotąd nie widział takiego herbu.

To rze­czy­wi­ście byli obcy.

Cudzo­ziemcy. Tutaj, w kraju jego naro­dzin.

Wykrzy­wił skrytą pod maską twarz. Nie było go zbyt długo. Czy teraz to on stał się obcym? Zie­mia zadrżała pod mia­ro­wym łosko­tem kro­ków. Jego towa­rzy­sze wra­cali.

A więc nie było zemsty.

No cóż, przyj­dzie jesz­cze na nią czas.

Ran­kiem obu­dziło go żałobne wycie wil­ków. To ich zew zwa­bił go w to miej­sce, jakby szu­kały świadka, jakby rze­czy­wi­ście go tu wezwały. Nie widział ich jed­nak. Nawet jed­nego.

Nie­mniej nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że ran­kiem wilki tu uczto­wały. Wycią­gały ciała ze stosu.

Scho­dząc w dół, z każdą chwilą zwal­niał kroku, aż wresz­cie się zatrzy­mał, zaczerp­nął tchu i wstrzy­mał oddech. Przyj­rzał się uważ­niej ota­cza­ją­cym go ze wszyst­kich stron cia­łom.

Wilki uczto­wały… ale nie tak, jak zwy­kły to robić… nie w ten spo­sób.

Roz­darte klatki pier­siowe, ster­czące żebra… pożarły serca. Nic wię­cej. Tylko serca.

Tętent był coraz bliż­szy, było sły­chać świst prze­szy­wa­ją­cych trawę szpo­nów. Kruki zakrzyk­nęły gło­śno i roz­pierz­chły się we wszyst­kie strony.Kłam­stwo stoi samo, osa­mot­nione oszu­stwo,

odwró­cone do cie­bie ple­cami, bez względu na to,

z któ­rej strony zbli­żasz się nie­chęt­nie, a z każ­dym kro­kiem

twój cel się oddala, droga zata­cza kręgi, zapę­tla się

i idziesz wciąż wkoło, aż wresz­cie to, co stało przed tobą,

nie­pewne i zbłą­kane, jak wypo­wie­dziane mimo woli słowa,

odsła­nia legion swych dzieci, skłę­biony tłum, który cię ota­cza,

aż nie możesz zaczerp­nąć tchu, nie możesz się ruszyć.

Ty stwo­rzy­łeś ten świat i pew­nego dnia, mój przy­ja­cielu,

zosta­niesz sam pośród morza umar­łych, efekt two­ich słów

oto­czy cię zewsząd i wiatr ze śmie­chem skie­ruje cię

na ścieżkę wiecz­nych męczarni –

osa­mot­nione oszu­stwo, kłam­stwo, które stoi samo,

sploty i węzły tłumu zaci­sną się w spra­wie­dli­wym osą­dzie,

te same, któ­rymi ongiś zadu­si­łeś wszyst­kich,

któ­rzy ośmie­lali się mówić prawdę.

Ukój pra­gnie­nie moim współ­czu­ciem

i zdech­nij wyschnięty na pustyni.

Frag­ment zna­le­ziony w dniu, gdy Obrońcy Ojczy­zny aresz­to­wali poetkę Tesorę Ved­dict (sześć dni przed jej uto­pie­niem)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: