Zła dziewczyna - Danuta Psuty - ebook

Zła dziewczyna ebook

Psuty Danuta

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Agnieszka budzi się w kostnicy. Nastolatka nie pamięta poprzedniego wieczoru oraz momentu w którym trafiła na stół prosektoryjny. Po powrocie do domu, dziewczyna odkrywa, że została zastąpiona swoją dublerką, która przejęła całe jej życie, a rodzice, miejscowi milionerzy, zdają się nie zauważać problemu.

Danuta Psuty w swoim debiutanckim thrillerze zabiera nas do świata w którym pieniądze, wpływy i władza pozwalają na niemal wszystko. Nawet podmianę swoje dziecka na „lepszy egzemplarz".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 149

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Danuta Psuty

Copyright © by Virtualo, 2021

Redakcja: Katarzyna Smardzewska / panbook.pl

Korekta: Magdalena Smardzewska / panbook.pl

Skład wersji elektronicznej: Michał Latusek / konwersja.net

Projekt okładki: Anna Jędrzejak

Zdjęcie okładkowe: iStock

Zdjęcie miasta: velishchuk

Wydanie I

Warszawa 2021

ISBN 978-83-272-7315-4

Książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobom trzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Virtualo Sp. z o.o.

ul. Marszałkowska 104/122

00-017 Warszawa

www.virtualo.pl

Chcesz wydać książkę lub audiobook? Wejdź na virtualo.eu lub napisz do nas na adres [email protected]

Rozdział 1Ten lepszy model

Zielony materiał się poruszył, kiedy Agnieszka otworzyła oczy. Leżała na plecach z rękami wzdłuż tułowia i sztywno wyciągniętymi nogami. Spróbowała podnieść dłoń. Nie mogła. Była sparaliżowana, jakby za wcześnie się obudziła, a jej ciało trwało jeszcze we śnie. Tylko patrzyła. Na twarzy miała zielone płótno przepuszczające zimne światło dnia.

– Czy mogę zobaczyć akt zgonu?

Głos był przytłumiony, jakby dobiegał zza drzwi. Mówił to nieznajomy mężczyzna. Agnieszka chciała krzyknąć, zwrócić na siebie uwagę, ale wydobyła z gardła tylko cichy jęk. Zezowała na lewo i prawo, starając się poruszyć głową.

– Wszystko jest w papierach – odezwał się drugi mężczyzna. Miał skrzypiący, cichy głos.

Dziewczyna musiała się wysilić, żeby zrozumieć, co mówi.

– Tak… – odezwał się pierwszy i zaszeleścił kartkami. Byli gdzieś blisko, tuż za ścianą.

– Studiowałem medycynę. Znam się na tym. To młoda osoba, prawda? Kto ją zidentyfikował? Coś mi się nie zgadza…

Nastała chwila ciszy, podczas której Agnieszka próbowała krzyknąć, ale tylko nawdychała się kurzu.

– Przygotowałem dokumenty – powiedział wreszcie mężczyzna skrzypiącym głosem. – Chodź do pokoju…

Ich buty piszczały, gdy szli po płytkach, aż w końcu się oddalili od dziewczyny.

Agnieszka została sama. Poruszyła brwiami. Przez chwilę marszczyła czoło, które odpowiadało drgawkami.

Kimkolwiek byli tamci faceci, nie mogli mówić o niej. Po pierwsze, ona żyje, więc nie jej wystawili akt zgonu. Po drugie, nawet gdyby coś jej się stało, jej identyfikacja nie powinna być problemem. Reciąż to mała miejscowość i wszyscy wiedzieli, kim jest. Agnieszka Różycka to córka lokalnego biznesmena, dla którego pracuje dwie trzecie miasteczka. Poza tym ojciec był jedynym człowiekiem jeżdżącym po tutejszych dziurawych ulicach srebrnym mercedesem. Jej matka zajmowała stanowisko szefowej HR-u w firmie ojca. Od niej często zależało „być albo nie być” miejscowych rodzin. A ona, Agnieszka, błyszczała jak gwiazda w miejscowym liceum. Niegdyś mała geniuszka, teraz instagramerka i influencerka.

Dlatego mężczyźni nie mogli rozmawiać o niej. Niepokoiły ją jednak te „zwłoki”. Skoro są tu gdzieś jakieś trupy, to możliwe, że trafiła do szpitala. Prześcieradło miało charakterystyczny zapach antyseptyków.

Wysiliła się, próbując sobie przypomnieć ostatnie parę godzin. Wreszcie poczuła, że policzki wracają do życia. Mogła poruszać ustami, ale szczękę nadal miała odrętwiałą. I wciąż nie mogła krzyczeć.

W piątek wieczorem spotkali się w barze matki jej chłopaka Bartka. Jedli pizzę i pili rozwodnione piwo. Potem jak zwykle włóczyli się po rynku. Nikola chciała iść na dyskotekę, ale ona i Bartek woleli posiedzieć w ciemnym parku i trzymać się za ręce. Mieli swoje ulubione miejsce w krzakach obok bocznej alejki. On dalej pił owinięty w brązową torbę browar. Od czasu do czasu dzielił się z dziewczyną. Posiedzieli tak do północy, może dłużej. Potem wszyscy zmyli się do domów. A przynajmniej tak jej się wydawało.

Bo nie pamiętała powrotu. Ani rozstania.

Ostatnie, co sobie przypominała, to tonący w mroku park i mocno obejmujące ją ramię Bartka.

A potem cisza.

I zielony materiał zahaczający o rzęsy.

Zaczęła czuć palce u rąk. Po chwili poruszyła nadgarstkami i ramionami. Chwyciła materiał i pociągnęła w dół.

Patrzyła na spękany biały sufit. Blask dnia rysował na nim ostre prostokąty. Całą siłą woli dźwignęła się do pozycji siedzącej. Nogi miała wciąż odrętwiałe.

Rozejrzała się.

Leżała na metalowym łóżku. Obok niej w równym rzędzie stało ich jeszcze pięć. Wszystkie przykryte zielonymi prześcieradłami, a pod każdym rysował się ludzki kształt. Więcej łóżek by się nie zmieściło. Pokój był mały, z zaledwie jednym oknem. Ściany miały kolor zgnilizny.

Agnieszka podniosła rękę do ust. Sama myśl, że przeleżała obok trupów całą noc, przyprawiała ją o skurcz żołądka. Przechyliła się przez blat i zwymiotowała. Odetchnęła głęboko. Poczuła w gardle dziwny słodko-mdławy smak. Przeszło jej przez myśl, że to pewnie zapach trupa. Znowu zwymiotowała. Wytarła usta w prześcieradło. Spojrzała w dół. Miała na sobie tylko koronkową braletkę i majtki. Przerażenie przeszyło ją od stóp do głów. Chyba nie została zgwałcona? Ledwo czuła swoje ciało.

Wsadziła palce między uda. Nie poczuła zadrapań ani zaschłej krwi. Chyba by coś takiego pamiętała? Podobno to okropny ból. Ale przecież gdyby ktoś próbował ją zgwałcić, miałby do czynienia z jej ojcem.

Zauważyła, że jej ubrania leżą na małym metalowym stoliku po drugiej stronie pokoju. Będzie musiała zejść z noszy i pokonać ten krótki odcinek między trupami. Jęknęła.

Sprawdziła nogi. Masowała je przez chwilę i uderzała w uda pięściami, tak jak radziła trenerka tenisa. Mogła poruszać stopami. Powoli oparła je na podłodze. Syknęła przez zaciśnięte zęby. Zielone płytki były lodowate. Wstała, trzymając się krawędzi noszy. Te jęknęły i ze zgrzytem odjechały do tyłu. Ktoś mógł to usłyszeć. Z nadzieją spojrzała na drzwi. Nikt się nie pojawił. Przesunęła dłonie po krawędzi łóżka i dotknęła ściany. Idąc wzdłuż niej, dotarła do wyjścia. Sprawdziła klamkę. Ta szczęknęła i opadła pod naciskiem, a potem drzwi się otworzyły. Agnieszka się tego nie spodziewała. Myślała, że takie pomieszczenia są zazwyczaj zamknięte. Ale może nie ma powodu ryglować kostnicy?

Dokuśtykała do krótkiego stolika. Wstrząsały nią dreszcze i miała odruch wymiotny. Jedną ręką trzymała się za usta, a drugą wciągała zimne spodnie i bluzę. Była z siebie dumna, że nie wyrzygała się ponownie. Lata tresury na lekcjach muzyki nauczyły ją zaciskać zęby i stać prosto.

Opierając się o framugę, wyszła na zewnątrz. Znajdowała się w złoto-czarnym korytarzu. Ze ściany naprzeciwko, z portretu, łypał na nią poważny mężczyzna. Jej dziadek. Musiała być w jego dawnym zakładzie pogrzebowym. Tylko dlaczego?

Rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Zrobiła dwa kroki i ciężko oparła się o drewniany stoliczek. Wielki ciemny wazon z białymi liliami się zachwiał. Zamknęła oczy i przez chwilę wdychała ich zapach. W razie czego mogła do nich zwymiotować, ale chyba żołądek już się uspokoił. Trzymając się złotych kafelków, które tworzyły szlak na wysokości ramion, pokuśtykała do oszklonych drzwi, jedynych w zasięgu wzroku.

Wysunęła odrętwiałą szyję. Przy ogromnej, obłożonej czarnym marmurem recepcji nie było nikogo. Poniżej blatu widniał błyszczący napis „Klepsydra”. Kiedy jej dziadkowie jeszcze żyli, zakład nazywał się Róża, ale po ich śmierci jej ojciec zmienił nazwę.

Agnieszka nacisnęła klamkę i weszła do środka. Gdzie się wszyscy podziali? Właściwie to nie jej sprawa. Niech ci faceci sami się domyślą, dlaczego w kostnicy brakuje jednych zwłok.

Pokuśtykała przez środek recepcji. Minęła równo ułożone trumny w trzech odcieniach brązu. Z wściekłością kopnęła jedną z nich. Poczuła ból w palcach, ale zadowolona patrzyła na rozsypujące się wokół kwiaty, które zsunęły się z zamkniętego wieka. Wpadła na drzwi wejściowe. Chwilę mocowała się z klamką, waląc pięściami w szybę. Oczywiście otwierały się w drugą stronę. Wreszcie wydostała się na zewnątrz, w blask zimnego wiosennego popołudnia.

* * *

Podróż do domu zajęła jej prawie godzinę, chociaż normalnie tę trasę pokonałaby w dwadzieścia minut. Nie mogła zadzwonić do rodziców, bo komórka, klucze, portfel i reszta rzeczy, które miała przy sobie w piątek, zniknęły. Nie było ich przy jej ciuchach, więc pewnie pracownicy je sobie wzięli. Teraz będą musieli wszystko odesłać razem z sowitym odszkodowaniem.

Przeszła wzdłuż wolnostojących domów. Każdy miał wysoki płot, a na nim plakietkę informującą, która firma ochroniarska pilnuje posiadłości. Dziewczyna zatrzymała się przed furtką żaluzjową i nacisnęła dzwonek. Kodu nigdy nie pamiętała. To była chyba data ślubu jej starych. Mogłaby przeskoczyć przez ogrodzenie. Robiła tak, kiedy zapominała kluczy, ale teraz nie miała na to siły. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku.

I oczywiście zobaczyć się z rodzicami.

Usłyszała szczęk drzwi frontowych. Ktoś szedł w jej stronę po żwirowanej ścieżce. Nie rozpoznawała kroków, a przęsła w furtce zasłaniały ogród. Być może rodzice zawiadomili już policję albo wynajęli prywatnego detektywa. Po domu pewnie kręciło się mnóstwo osób, które będą świadkami jej kolejnej kłótni ze starymi. Ostatnio krzyki zdarzały się coraz częściej. Rodzice wkurzali się na nią z byle powodu i urządzali długie pogadanki, których tak naprawdę nie słuchała. Oni brali ją na znudzenie, a ona ich na przeczekanie.

Furtka się otworzyła.

Agnieszka ujrzała twarz młodej dziewczyny. Wstrzymała oddech. Patrzyła na… siebie!

– Co, do kur… – zaczęła, ale dziewczyna chciała zatrzasnąć bramkę.

Agnieszka przytrzymała ją ręką. Osoba po drugiej stronie miała ten sam kształt oczu, nosa i linię podbródka. Odcień skóry był podobny, ziemisty i blady. Nawet dłonie wyglądały tak samo, z identycznymi długimi palcami. Przez Agnieszkę przebiegł dreszcz, kiedy zobaczyła podobny do swojego pieprzyk na szyi nieznajomej.

Poza tym ta druga była zupełnie inna. Nosiła jasną sukienkę, którą Agnieszka może by włożyła, ale w podstawówce. Zamiast ciężkich butów sportowych miała różowe trampki. W jej twarzy było coś bojaźliwego, jakby przez ostatnie miesiące regularnie ją bito.

– Kim jesteś?

Agnieszka popchnęła furtkę i weszła na ścieżkę. Ta druga się cofnęła. Dłonie splotła przed sobą. Garbiła się. Nic nie mówiła, tylko wielkimi oczami patrzyła na prawdziwą Agnieszkę Różycką.

– Gadaj, ty głupia krowo! – Agnieszka wyciągnęła ręce, chwyciła tamtą za ramiona i zaczęła nią potrząsać.

Dziewczyna słabo zaprotestowała, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Agnieszkę. Uniosła dłoń i uderzyła ją w twarz.

– Kim jesteś?! – krzyknęła. – Masz coś wspólnego z kostnicą?

– Agnieszka?!

W drzwiach domu stanęła jej matka.

Agnieszka puściła oszustkę i podbiegła do schodów na ganek.

– Co to ma znaczyć? – Machnęła ręką w tył.

Matka powoli przeniosła wzrok z niej na tę drugą. Jej woskowa twarz nawet nie drgnęła. Tylko oczy lekko się zwęziły. Jak zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiała.

Agnieszka się cofnęła. Tak, jej matka była wariatką, ale chyba nawet ona się zorientowała, że coś jest nie tak.

– Nie widzisz?! Jesteśmy dwie! To znaczy… jest tu ktoś, kto mnie udaje!

Pani Różycka wreszcie spojrzała na nią i podniosła rękę do ust.

– Wejdź do środka – powiedziała.

Odwróciła się i poszła w głąb domu. Agnieszka zerknęła na tę drugą. Stała ze spuszczoną głową, z oczami wbitymi w splecione ciasno dłonie. Chyba nie zamierzała się ruszyć. Agnieszka wzruszyła ramionami i weszła do domu.

Podążyła za matką do salonu. W swoim ulubionym fotelu siedział ojciec. W ręku miał czytnik e-booków w skórzanej oprawie. Obok niego, na stoliczku, stała biała filiżanka z kawą. Wyglądał na zrelaksowanego. Powoli podniósł wzrok na córkę. Zsunął okulary i przyjrzał się jej ze zmarszczonymi brwiami. Matka zajęła miejsce za jego fotelem, opierając łokcie o szerokie oparcie.

– Wróciłam! – Agnieszka stanęła na środku pokoju.

Ręce wsadziła do kieszeni i próbowała wyglądać swobodnie. Rodzice wydawali się zbyt spokojni jak na jej całonocną nieobecność. Gdzie ta policja? Gdzie detektywi? No i kim jest tamta laska na zewnątrz? Czy oni w ogóle zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje?

– Nie chcecie wiedzieć, co się ze mną stało? – zapytała. Matka przechyliła głowę tak, żeby zobaczyć twarz ojca. Odwzajemnił spojrzenie. Uśmiechnął się. Odłożył czytnik, wyciągnął dłoń i dotknął jej palców.

– Tak, oczekujemy od ciebie wyjaśnień – odpowiedział. – Cieszymy się, że wreszcie postanowiłaś nam ich udzielić. Jesteśmy w końcu tylko twoimi rodzicami, nikim więcej.

Kącik jego ust drgnął. W Agnieszce wezbrała złość. Gula wściekłości utknęła w gardle i jej głos stał się piskliwy jak u małej dziewczynki.

– Popierdoliło was zupełnie? – zapiszczała.

– Bez przekleństw, proszę! – Matka uniosła podbródek.

– Nie rozumiecie?! – Dziewczyna zamachała rękami. – Spędziłam noc w kostnicy!

– Rozumiemy. Nie musisz krzyczeć. – Ojciec odchrząknął. – To jakaś nowa zabawa twoich rozwydrzonych znajomych?

– Co? Nie! Oni nie mają z tym nic wspólnego! – Agnieszka tupnęła nogą. – Kim jest ta dziewczyna w ogrodzie? Dlaczego wygląda jak ja?

– Przestań krzyczeć. – Matka miała spokojny głos. – Możesz dawać nam swój speecho ton ciszej.

– Godzinę policyjną wyznaczyliśmy na dwudziestą drugą – dodał ojciec. – Dlaczego do tego czasu nie wróciłaś do domu?

– Czy wy mnie w ogóle słuchacie?! – Agnieszka zacisnęła pięści. – Byłam w kostnicy! Z trupami! Coś mi się stało! Dzwońcie na policję czy coś!

Nie rozumiała, dlaczego się tak zachowują. Czy postanowili ją ukarać za to, że wróciła tak późno? Wynajęli aktorkę i udają obojętność? Mogliby to zrobić. Oboje mieli chore poczucie humoru. Ale tym razem to nie jej wina! Owszem, rzadko trzymała się umówionych godzin, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa!

– Przecież nie lubisz, gdy wypytujemy o twoje życie – zauważył pan Różycki.

– Krzyczysz na nas – dodała jego żona. – Chociaż wiesz, że nie wolno ci podnosić głosu.

– Nienawidzę was! – Agnieszka tupnęła jeszcze raz. Odwróciła się i pobiegła na piętro, do swojej sypialni. Zatrzasnęła drzwi, rzuciła się na łóżko i się rozpłakała.

Leżała tak przez dłuższą chwilę, użalając się nad sobą. Mokre oczy wycierała w poduszkę w jednorożce. Wdychała jej świeży zapach. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zmieniała pościel, ale ktoś musiał to zrobić za nią, kiedy jej nie było. To dobrze, bo zapach domowego prania ją uspokajał. Była u siebie.

Podniosła wzrok i się rozejrzała. Z obrzydzeniem stwierdziła, że leży na różowej kołdrze. Może była świeżo uprana, ale Agnieszka nie znosiła tego koloru. Kopnięciem zrzuciła ją na podłogę. Zauważyła, że pokój został posprzątany. W piątek wieczorem zazwyczaj ciskała przymierzane ciuchy gdziekolwiek. Teraz wszystkie jej rzeczy przepadły. Na półkach stały lalki i misie. Nie rozpoznawała ich. Leżały w miejscach, w których wcześniej znajdowały się płyty i stojaki z biżuterią. Poznikały również jej plakaty z ulubionymi zespołami. Zamiast nich pojawiły się kolorowe obrazki z kotkami i króliczkami. Na podłodze leżał miękki zielony dywan.

Usiadła na łóżku. Pokój już nie przypominał jej pokoju. Bardziej pasował do tej dziewusi w ogrodzie. Na toaletce, która jeszcze w piątek zawalona była pędzlami, kremami i resztą przyborów do makijażu, teraz leżały książki i całkowicie zasłaniały lustro. Zniknęła też lampa fotograficzna i stylowy wieszak na ubrania, na który Agnieszka rzucała swoje modnie podarte spodnie. Wróciła jej stara szafa. Dziewczyna rzuciła się do niej z jękiem. Otworzyła szeroko drzwi. Tak jak się spodziewała, ubrań także nie było. Zamiast dresów, legginsów, oversize’ów i crop topów królowały ukochane przez matkę dziewczęce sukienki w jasnych kolorach. Agnieszka uderzyła pięścią w półkę. Odwróciła się i pobiegła do drzwi. Otworzyła je z rozmachem. Chciała wrócić do salonu na kolejną awanturę, ale zatrzymała się w progu. Usłyszała skrzypliwy głos:

– …uciekła i tyle!

– Mieliśmy deal! – Matka była poirytowana. – Czy nie zatrudniacie tam ochrony?

– Kostnica nie jest zamykana, proszę pani. Poza tym po takiej dawce, na jaką się umawialiśmy, dziewczyna powinna być jeszcze długo nieprzytomna.

Agnieszka cichutko zamknęła drzwi. Przesunęła krzesło, a potem zablokowała klamkę. Pobiegła do okna i otworzyła je na oścież. Nie miała żadnego planu, ale nie mogła tu zostać. Oddychała gwałtownie, a serce waliło jej jak młotem. Pomimo tego zachowywała się wyjątkowo ostrożnie i cicho.

Przerzuciła nogi przez szeroki parapet. Skoczyła z piętra na trawę, po czym przykucnęła i przeszła za róg. Położyła się prawie płasko na ziemi przy tarasie. Wyciągnęła szyję. Zerknęła przez okno do salonu. Ojciec nadal siedział w swoim fotelu, matka stała i rozmawiała z niskim gościem. Wskazywała ręką schody. Za chwilę pójdą z pracownikiem zakładu na górę. Agnieszka nie zamierzała czekać.

Przeczołgała się od wielkich okien salonu. Wstała i zgarbiona pobiegła do furtki. Nacisnęła klamkę i uciekła na ulicę. Popędziła w stronę granicy zabudowań. Ukryła się w zaroślach za ostatnimi ogrodzeniami. Odgarnęła kłujące w twarz suche gałęzie. Obserwowała dom. Po jakimś czasie mały człowiek o skrzypiącym głosie i jej matka wyszli na uliczkę. Kobieta chwilę się rozglądała, ale chyba nie zamierzała się rzucić do poszukiwań. Ciągle wskazywała mężczyznę i kręciła głową. Ten machał rękami. Wreszcie spuścił głowę, pokiwał nią parę razy, wsiadł do samochodu i odjechał. Matka poprawiła obcisłą sukienkę, która od gestykulacji musiała podjechać jej do góry. Jeszcze raz się rozejrzała. Dotknęła skroni i zaczęła je masować. Pewnie zbliżała się jedna z jej słynnych migren. Kobieta odwróciła się i zniknęła za furtką.

Dziewczyna przedarła się przez zarośla na sąsiednią uliczkę. Samochód pracownika kostnicy odjechał. Dobrze, że nie szukał jej po okolicy. Agnieszka przeczesała włosy. Wygrzebała z nich resztki suchych liści i otrzepała ubranie. Nagły przypływ adrenaliny, który zmusił ją do ucieczki, zamienił się w ból w udach. Usiadła na ziemi. Poczuła zapach błota. Jej pupa ślizgała się na czymś miękkim. Trudno, jej ubrania i tak były już w okropnym stanie.

Tak, może od jakiegoś czasu sprawiała swoim starym trochę więcej problemów. Ale sami byli sobie winni! Ostatnio chyba naczytali się za dużo książek i chcieli wprowadzić nowe reguły. Uzależnili jej kieszonkowe od ocen w szkole. Nazwali to performance check i byli z siebie bardzo dumni. Chcieli zmusić ją do sprzątania, mimo że dwa razy w tygodniu przychodziła gosposia. Obmyślili, że w ten sposób „zoptymalizują koszty”, a pieniądze zaoszczędzone na sprzątaczce, która nie będzie wchodzić do pokoju Agnieszki, przekażą na kupno samochodu dla córki. Fajnie, ale wcześniej nie mieli problemów z kupowaniem jej tego, co chciała, bez dodatkowych umów.

Teraz jednak przeholowali. Jeśli chcieli ją nastraszyć, to im się udało. Ale ona nie podda się tak łatwo! Pójdzie do kogoś, kto na pewno jej pomoże. Do człowieka, w którego lojalność i przywiązanie szczerze wierzyła, bo je kupiła. Do jej chłopaka, Bartka.

* * *

Bartek patrzył na nią z niemym zdziwieniem. Bez słowa wpuścił ją do środka. Agnieszka przemaszerowała przez maleńki hol do jeszcze mniejszej kuchni. Z lodówki wyciągnęła puszkę coli.

– Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło! – zaczęła.

Otworzyła z trzaskiem zawleczkę. Z przyjemnością wciągnęła słodki zapach napoju, bo w mieszkaniu Bartka śmierdziało kapustą. Pewnie sąsiedzi jedli rodzinny obiad. Wzięła łyk i zakasłała. Dawno nic nie piła. Przechyliła puszkę i wypiła wszystko naraz. Zgniotła ją o ramię, rzuciła w kąt i poszła do pokoju chłopaka. Tam z łoskotem padła na zarwane łóżko. Odwróciła się na plecy i opowiedziała mu ostatnie wydarzenia. Bartek stał oparty o framugę, skubiąc spierzchniętą wargę. Wzrok miał nieobecny. Kiedy Agnieszka skończyła, nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Nadal patrzył w nieokreślony punkt na dywanie.

– Słyszałeś, co do ciebie mówię?

– Taaak. – Pokiwał powoli głową. – Tylko… to takie…

– Chore, nie? – Rozłożyła ręce. – Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Muszę się dowiedzieć, co kombinują moi starzy.

– Tak, jasne… – Przejechał dłonią po puszystych czarnych włosach.

Rzucił jej szybkie spojrzenie. Za ścianą zabrzęczały sztućce i dało się słyszeć odgłosy odsuwania krzeseł. Sąsiedzi chyba skończyli obiad.

– Jesteś głodna? Mam pizzę w zamrażarce. Poszedł do kuchni.

Agnieszka wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Zrobiła trzy kroki i już była przy biurku. Kolejne trzy i zderzyła się z otwartą szafą. Westchnęła. Kopnęła walające się na podłodze skarpetki, buty i spodnie. Z kieszeni tych ostatnich wypadł listek z tabletkami. Podniosła go i przeczytała napis „rohypnol”. Ta nazwa coś jej mówiła, ale nie pamiętała co. Może w połączeniu z alkoholem lek dawał niezłego kopa. Chłopaki lubiły eksperymentować.

Zaniosła tabletki na biurko. Wśród papierów, niedojedzonych kanapek i puszek po napojach energetycznych leżała komórka Bartka. Agnieszka ją włączyła. Zobaczyła zdjęcie jego wymarzonej gitary elektrycznej, o której mówił do znudzenia. Sprawdziła, czy nie ma żadnych komunikatów z czatów. Bartek był popularny i wiele dziewczyn się w nim kochało. Kto wie, może podczas jej krótkiej nieobecności któraś z nich skorzystała z okazji i rozpoczęła podbój. Nie zauważyła jednak żadnej wiadomości od potencjalnej rywalki. Gdyby znała kod, poszperałaby dokładniej, ale Bartek, ku jej irytacji, nie chciał się nim z nią podzielić. Odrzuciła telefon na górę szpargałów.

Agnieszka usłyszała szelest. Komórka upadła na banknoty. Były wymięte, jakby ktoś długo trzymał je luzem w kieszeni. Przeliczyła je. Dwa tysiące złotych. Skąd Bartek miał tyle pieniędzy? Jego rodzicom się nie przelewało. Chłopak nieustannie narzekał na brak kasy, więc wiele rzeczy kupowała mu ona. W ten sposób gwarantowała sobie status jego dziewczyny.

Rozległ się sygnał domofonu. Bartek wyszedł z kuchni. Chwilę z kimś rozmawiał. Słyszała głównie „nie wiem” i „nie ma”. Kiedy wyszła na korytarz, właśnie wciskał brzęczyk zwalniający drzwi na dole.

– Kto to? – zapytała.

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami.

Wrócił do kuchni, żeby dalej obserwować powolnie obracający się w mikrofali talerz z pizzą.

Agnieszka